Robię właśnie wielkie porządki w opróżnianym z powodu sprzedaży domu po moich dziadkach. Domu, w którym jako dzieciak spędzałem każde wakacje i niemal każdy dzień wolny, tamże jako małe dziecko zyskiwałem podwaliny pod swe ogólnotechniczne zainteresowania, szkolony byłem od małego przez dziadka – przedwojennego mistrza budowlanego, za czasów PRLu aż do emerytury budującego Polskę Ludową, dziadka, którego do dzisiaj wspominam jako osobę, która przy pomocy kawałka drutu i paru gwoździ byłaby w stanie naprawić pewnie i prom kosmiczny amerykanom. Może nie byłby idealny, ale okręcony drutem skręconym mocno „na dugę”, i z płytkami (tymi, co odpadały) poprzybijanymi raz przy razie przy pomocy papiaków, może przez kawałek wyklepanej młotkiem blachy z odzysku, żeby było solidniej, na pewno by się trzymał kupy 😀
W tymże domu jako kilkulatek zwichnąłem sobie rękę w łokciu (spadłem z drabiny, a jakże), również jako kilkulatek asystujący dziadkowi przy tynkowaniu ściany, mało przez tegoż dziadka nie zostałem zamordowany, ponieważ kiedy dziadek skończył zacierać ścianę i poszedł gdzieś, niżej podpisany złapał za pacę i też zaczął zacierać… (udało mi się odparzyć ze dwa metry kwadratowe świeżego tynku).
Jako starsze dziecię tamże miałem swój pierwszy warsztat, tamże dorobiłem się posiadanej do dziś blizny na lewej dłoni (niewarta wspominania przygoda z przetapianiem szkła w opalanym koksem piecu CO), tamże miałem też całe mnóstwo innych przygód, na temat których w zasadzie książkę możnaby napisać.
Żeby już nie zanudzać, przejdę (wreszcie) do rzeczy: otóż natrafiłem na dwie ze swoich dawnych konstrukcji. Konstrukcje owe trafiły tam, gdzie ich miejsce, ale na pamiątkę zdjęcia zrobiłem 🙂
Po pierwsze: zasilacz. To miał być (i przez kilka lat był!) zasilacz nad zasilacze, z parametrami, które osoby zorientowane mogą sobie same zobaczyć na płycie czołowej. Nie, nie mam pojęcia, na jakie licho był mi potrzebny zasilacz do 50V, wtedy uznałem, że tyle trzeba. I 3A. Trafo 150W wewnątrz pochodziło z któregoś z Rubinów (chyba 202), oczywiście zostało samodzielnie przewinięte! Obudowa gięta z blachy aluminiowej, napisy tuszem od szablonu, po całości zalakierowane lakierem bezbarwnym. Oznaczenie „HMS 09c” coś znaczyło. Wybaczcie, za diabła nie pamiętam już, co, pamiętam tylko, że miałem specjalny zeszyt, w którym przechowywałem schematy i opisy swoich wynalazków, tamże miałem tabelę, gdzie urządzenia były podzielone na kategorie, podkategorie i od nich brały się kolejne literki – no tak sobie wymyśliłem w nastoletniej łepetynie, że tak będzie mądrze i profesjonalnie 🙂
Płyta czołowa, mocno brudna, ale widać, o co chodzi. I tak, wiem, że „labolatoryjny” pisze się inaczej. Wtedy nie wiedziałem, za błędy ortograficzne sprzed 30 lat nie odpowiadam! 😉
Czytaj dalej
2 komentarze.