Nasze starsze dziecię dostało w tym roku od Mikołaja zestaw „Mały Chemik”. Prezent fabrycznie zafoliowany, oceniając po zdjęciu na pudełku wydawał się być całkiem fajny. Mały zestaw, dla młodszego chemika, powiedzmy, że nie spodziewałem się po nim cudów, ale i miałem nadzieję, że wpisze się choć trochę w rodzinne tradycje i będzie godnie kontynuował historię swojego własnego ojca, który na Młodym Chemiku, tym jedynie prawdziwym, produkcji radzieckiej sie wychował. Tak po prawdzie, tamten zestaw był prezentem otrzymanym przez mojego brata (dostał go pod choinkę w wieku już ciut starszym, niż obecne 9 lat Wyjątka), jednak to ja przy pomocy tegoż zestawu wypaliłem dziurę w rodzinnym stole, a potem drugą, w parkiecie, to ja eksplodowałem sobie probówkę (szklaną) trzymaną w dłoni, to ja mieszając z dzikiej, nieposkromionej ciekawości „to białe z tym czarnym, trochę niebieskiego i może jeszcze żółte, bo ładne” wywołałem reakcję o całkowicie niejasnym dla mnie charakterze, ale wymagającą ekspresowego (bardzo) wystawienia zlewki na balkon. Nie wspominając nawet o tym, że gdy wraz z całą klasą podstawówkową jechaliśmy do pobliskiego PGRu zbierać w czynie społecznym stonkę zrzucaną przez amerykańską agenturę na polskie ziemniaki, na wyprawę tą pojechałem wyposażony w cały słoik środka, który miał tą stonkę czynić martwą 🙂 Tyle wspomnień, dla porządku jeszcze zdjęcie tego, co mieliśmy z bratem:
Czytaj dalej
2 komentarze.