Gdyby stworzyć ranking najbardziej znienawidzonych tekstów padających w przeciętnym domu, to powyższy z pewnością byłby na mocnej pozycji w pierwszej dziesiątce. I nie, absolutnie nie chodzi mi tu o to, że „kochanie” ma tych śmieci nie wynosić, bo smutna prawda jest taka, że wynieść je trzeba. Prędzej, czy później (bo oczywiste i naturalne jest, że każde bez wyjątku kochanie słysząc powyższy tekst, na 100% odpowie „zaaaraz”, „to potem się wyniesie” i jeszcze kilka takich innych), ale zrobić to w końcu trzeba, bo śmieci mają to do siebie, że nie wynoszone w pewnym momencie zaczynają się usamodzielniać i potem już dość skutecznie potrafią się przed wyniesieniem bronić same.
Stare drewno jako element wystroju wnętrz podobało się nam od dawna i całkowicie niezależnie od mód wnętrzarskich. I podobnie, jak wykończenia ze starej cegły, zostały przez żonę wymyślone jeszcze zanim moda na to się zaczęła (tylko musiały odczekać grzecznie na swoją kolej w długiej kolejce rzeczy, co to się je „kiedyś zrobi”, a że w międzyczasie loftowe klimaty stały się modne – cóż, trudno). Ścianę z cegły w salonie już pokazywałem, bodajże pisałem wtedy, że będą na niej kinkiety „z bala”. I nawet nie trwało to tak długo, miały być – są! 🙂
Równo rok temu opublikowałem sobie wpis – instrukcję zamawiania płytek w chińskich płytkarniach, instrukcja była stworzona na bazie firmy pcbway.com, z usług której korzystałem. Wpis został ciepło przyjęty, mam nadzieję, że paru osobom pomógł, niemniej zdążyłem już o nim zapomnieć, gdy pewnego jesiennego poranka oczy me ujrzały czekający na mnie w skrzynce email wysłany z mojej własnej blogowej skrzynki kontaktowej. Mail bardzo grzeczny, jego zasadnicza zaś część wyglądała, o tak:
Cześć,
Przepraszam że przeszkadzam. To jest Ben z zespołu Seeed Studio Fusion.
Przeszedłem przez twoją stronę http://domwlesie.eu/ i bardzo ją lubię. Dzisiaj sięgam, aby sprawdzić, czy interesuje Cię recenzja usługi Seeed Studio Fusion w Twojej witrynie.
No jak mogłem odmówić… 😀
W sumie, to się tylko pochwalić chciałem, takie oto książki znaleźli w tym roku moi najbliżsi pod choinką 🙂
Oj, nazbierało się. No co tu dużo mówić, zarzuciło mi się pisanie własnego bloga na właściwie równe pół roku, ale to tak jakoś samo z siebie wyszło, raz że w wakacje żeśmy w tym roku trochę poszaleli krajoznawczo, a dwa – no nie działo się u nas nic takiego, o czym warto było pisać. Ale dla odświeżenia, uspokojenia nielicznych już wiernych czytelników (przy przedłużającej się przerwie miałem maile z zapytaniami, czy u mnie wszystko ok, za co niniejszym dziękuję, byłem mile zaskoczony) i dla nadrobienia zaległości, pora na lekką reaktywację blogu.
Tak więc, Panie i Panowie, zaczynamy! Od… Domu w Lesie!
Kończy się długi weekend, spędzony przez nas w moich rodzinnych stronach. Tamże przy okazji porządków w starych szparagałach znalazłem cudeńko. Kto zgadnie, co to takiego? 🙂
Furtka była ważnym tematem w zeszłym roku. Zrobiłem ją, jako „drzwi do lasu”, oczywiście nie omieszkałem się pochwalić, o w tym wpisie: Bliżej Natury. Tamże jest zdjęcie nowo powstałej furtki, z już widoczną zapowiedzią późniejszych kłopotów…
Sprawa jest prosta: żeby rosło, musi mieć wodę. Jak nie ma wody – nie rośnie. Zwłaszcza, jeśli jest sadzone w lesie, między drzewami. Zwłaszcza jeśli jest sadzone w piach tak bardzo chłonny, że nie ma takiej ulewy (łącznie z oberwaniami chmury, których najstarsi górale nie pamiętają), by u nas kałuże powstawały, wszystko wsiąka w oczach. W każdym razie, póki nawadniania nie było, niemal wszystko, co sadziliśmy schło albo od razu albo najdalej po sezonie, mimo podlewania wiaderkiem. Wykonana dwa lata temu instalacja nawadniająca odwróciła ten fakt o 180 stopni, ogród zaczął nam rosnąć miejscami wręcz aż za bardzo, małżonka moja zaczęła sadzić przeróżne rośliny też miejscami aż za bardzo ;), dzięki czemu instalacja nawadniająca, projektowana z duuużym zapasem stała się w końcu niewydolna. Ilość podawanej wody nie była tu jeszcze problemem (wystarczyło wydłużyć czas cyklu podlewania), niestety rozrastająca się instalacja spowodowała, że pompa nie dawała rady utrzymać w niej ciśnienia i np. te nieliczne tryskacze, które mamy (miniaturowe, ale jednak, zaś ogromna większość instalacji to są kroplowniki) ledwie bździły, zamiast robić sensowną robotę.
W tym roku zostały podjęte decyzje, zostały zaplanowane plany, zostały wygospodarowane środki na realizację, w wyniku przetargu zostali wyłonieni dostawcy, wykonawca… cóż, wykonawca i tak nie miał wyjścia (ani nawet ochoty na zlecanie takiej roboty komuś innemu, szczerze mówiąc) i… i co. Pajechali!
To, że w kotłowni ma być blat było wiadome od samego początku wszechrzeczy, małżonka sobie ten blat wymyśliła jeszcze siedząc nocami nad projektem naszej chałupy:
No dobrze, może z rysunku nie wynika ten blat wprost, ale widać, gdzie pralka, gdzie zlew i po ich bokach są ścianki wspierające tenże blat – bo że tam będą ścianki z ładnej cegły też było wiadome od początku i od początku było wiadome, że na tych ściankach spocznie blat. bo blat w kotłowni potrzebny jest!
… i nie trzeba mu co roku przypominać! – ten przechodzony już, ale wciąż aktualny dowcip właściwie powinienem sobie gdzieś podwiesić u góry strony jako motto życiowe, bo takich spraw, które wciąż powtarzam, że zrobię, mam o, taaaaką dłuuuuugą listę. I najgorsze jest to, że ta lista się nie kurczy, a raczej rozrasta. Szczęśliwie jednak, co jakiś czas udaje się z takowej listy cośtam wykreślić. I dziś właśnie o jednej z takich pozycji będzie. Mianowicie, wspominana nawet całkiem niedawno żarówka LED doczekała się wreszcie zainstalowania: oto i ona: