Wpis Historyczny nr 3

Kończy się długi weekend, spędzony przez nas w moich rodzinnych stronach. Tamże przy okazji porządków w starych szparagałach znalazłem cudeńko. Kto zgadnie, co to takiego? 🙂

Odpowiedź brzmi: Dremel 🙂 

Tak, jest to coś w stylu dremela, wykonane przez niżej podpisanego w czasach, gdy o prawdziwym Dremelu, czy nawet jego chińskim klonie żadnemu majsterkowiczowi w PRL nawet się nie śniło, szczytem marzeń była co najwyżej modelarska miniwiertarka produkcji Karl Marks Stadt DDR, podobnie zresztą, jak widoczny na zdjęciu dezodorant „Derby”, który też był szczytem marzeń ówczesnego eleganckiego pana, dostępnym chyba głównie z prywatnego importu z Węgier.
Z atrybutów eleganckiego pana, to ja wtedy miałem chyba niedawno uszytą u krawca drugą w życiu marynarkę (pierwsza była „do komunii”) – wówczas obowiązkowy mundurek w szkole średniej, dezodorantów jeszcze nie używałem żadnych, z kosmetyków zresztą w ogóle wtedy prócz mydła, szamponu „Familijny” i tym podobnych kojarzę jedynie jakąś kupowaną w aptece papę do smarowania pryszczy, które w tym czasie u mnie rosły z braku miejsca nawet na innych pryszczach 🙂 O dezodorantach w każdym razie nie było jeszcze mowy, zaś ponieważ w elektronikę wsiąknąłem już na całego, czymś te płytki (malowane lakierem do paznokci) trzeba było u licha wiercić, nie? 

Wiertarka widoczna na zdjęciu była wiertarką całkiem słuszną i w niczym (prawie) nie ustępującą konstrukcjom zachodnim. Wykonana na bazie szybkoobrotowego silnika z młynka do kawy, mocy coś koło 100W. Obudowa – jak widać, dekielek z tyłu toczony z drewna. Problemem nie do obejścia był dla mnie uchwyt wiertarski, o kupnie takiego małego nawet nie marzyłem, wykorzystałem łącznik z zabawki politechnicznej „Construction”, a wiertła osadzałem w tulejkach redukcyjnych, wykonywanych z czego się dało. Nie było to idealne, osadzenie wiertła tak, by nie biło traktowałem raczej w kategoriach cudu, ale… działało. Wierciło jak złoto i nieporównywalnie bardziej komfortowo od robienia tego ciężką i nieporęczną „Celmą”.

Jeszcze dwa zdjęcia:

Tyle odnalazłem, jednakże z tego, co pamiętam, projekt był dużo bardziej ambitny. Do tej wiertarki miał być jeszcze statyw. Statyw, który już zacząłem robić i niestety nigdy go nie skończyłem, co jest częstym losem wielu moich projektów, jednakże tamten statyw w sumie nawet nie wiem, czemu zarzuciłem, bo to, co najtrudniejsze, czyli kolumnę z całym mechanizmem suwania i dźwignią miałem już zrobione, brakowało mi tylko podstawy i jakiegoś mocowania do tej wiertarki. I do tego jeszcze miała byc elektronika – regulacja obrotów i jakiś włącznik, zastanawiałem się nad nożnym pedałem, z tego, co pamiętam. W sumie, szkoda, że tego nie skończyłem, bo tak jak teraz na to patrzę, zapowiadało się całkiem przyzwoicie 🙂 

I drugie znalezisko, pochodzące właściwie z podobnego okresu, co opisywana miniwiertarka – studnia. Tej już nie znalazłem na dnie starej szafy, ta stała sobie cały czas na działce rekreacyjnej, którą moi rodzice jakoś wtedy kupili. Fotografii studni z czasów jej świetności niestety nie posiadam, zaś obecnie, ponad 25 letnia już studnia wyglądała… o, otak:

Woda na tejże działce od dawien dawna już jest „z kranu” i studnia tak właściwie do niczego nie jest potrzebna, ale jako element architektury ogrodowej mogła sobie stać dalej. Tylko musiała przestać straszyć i grozić nieszczęściem wobec nieletnich a nadaktywnych dzieci.

Demontażu dokonał brat, zostawiając to, co w studni najważniejsze:

I na tym etapie studnię przejąłem ja, z samochodem pełnym desek (już wstępnie pociętych na wymiar) i narzędzi. To, co widać na zdjęciu postanowiliśmy zachować, bo choć mocno spróchniałe jednak trzymało się kupy, rolę swoją pełniło, a studnia miała docelowo i tak przede wszystkim wyglądać, jej funkcjonalność była kwestią drugorzędną. Na te pozostałości więc przyszła rama z kantówki 3x4cm, a na wierzch  – poszycie z deski elewacyjnej:

Jeszcze odrobinka prac wykańczających i oto stara-nowa studnia jeszcze na surowo:

I z pierwszą warstwą impregnatu:

This entry was posted in . Bookmark: permalink.

5 Responses to Wpis Historyczny nr 3

Piotr S.
Commented:  4 czerwca 2018 at 12:44

Pierwsze i drugie zdjęcie niewidzialne.
Obudowa studzienki b. fajna 😉

Bajcik
Commented:  4 czerwca 2018 at 16:30

Pierwsza myśl o dremelku była taka że pewno ma on turbinke z wiertarki dentystycznej, napedzanej dezodorantem ?

Obudowa studni pod zwiasami też zaimpregnowana?

    Ty patrz… ja wtedy, czy tam może kilka lat później dorwałem się do złomowanych narzędzi stomatologicznych. Starą prostnicę wolnoobrotową, taką do napędzania paskiem (pokolenie niegimbazjalne powinno pamiętać, młodsze osoby oraz sklerotycy mogą odświeżyć pamięć choćby przy pomocy filmu „Nic Śmiesznego”) wtedy wyciągnąłem, z nigdy niezrealizowaną wizją takiego giętkiego wałka wiszącego u boku mego biurka. Pamiętam natomiast, że miałem też w ręku kątnicę do napędu pneumatycznego i mocno się nad nią zastanawiałem, ale w końcu nie wziąłem, raz że do tego by mi nie pasowały normalne wiertła, a dwa, że nie miałbym tego czym zasilać. O budowie własnego kompresora wtedy mi się nie śniło, ale gdybym wpadł na pomysł, że to można podłączyć do tatowego dezodorantu (tak, tego sprowadzonego po znajomości z Węgier), oj to by była jazda 🙂

    Obudowa pod zawiasami – taaak, oczywiście że tak! Na pewno podpłynęło 😉

Silnik od młynka do kawy + dezodorant = dremel, muszę przyznać, że pomysłowość sięgająca tamtego okresu nie znała żadnych granic i ciągle mnie zaskakuje jak w opisanym przypadku:)

Pozdrawiam

Kryatian
Commented:  17 czerwca 2018 at 00:13

Adam Słodowy byłby dumny? oj to były czasy kiedy robiło się coś z niczego.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Archiwum

  • 2021 (3)
  • 2020 (2)
  • 2019 (8)
  • 2018 (9)
  • 2017 (24)
  • 2016 (66)
  • 2015 (39)

Wyszukiwanie

Licznik odwiedzin

0354654
Visit Today : 76
Hits Today : 112
Total Hits : 1159024
Who's Online : 1