Articles Written By: Jarek.P

Tak na marginesie i bardziej dla utrwalenia dla potomności: Łajza (lat 5) jest, jak się okazuje, bardzo stały w uczuciach i konsenwentnie zmierzający do celu. Wspominanej już tutaj sąsiadce zza płotu oświadczał się już gromkim głosem jako trzylatek, niedawno pisałem o tym, jak proponował jej zostanie na noc, oferując własne łóżko do spania i planując nawet takie szczegóły jak brak piżamy u dziewczynki. W ten weekend zaś nastąpiły plany długofalowe: „jak już będziemy dorośli, to się z tobą ożenię” :)))

No fakt, że nie sama sąsiadka dla niego istnieje, w przedszkolu są co najmniej dwie koleżanki (z różnych grup!), potrafiące biegiem się zerwać, bo Łajza wychodzi nie pożegnawszy się pierwej, ale tu wiadomo, stare przysłowie powiada, że przy jednej…. khem… przy jednej mysiej norce żaden kot sie nie wyżywi (żona, ja tylko teoryzuję!). Stałość uczuć jest? Jest! Poważne plany na przyszłość są? Są! No to o co chodzi? 😉

A jednak domek

Miało już nie być o domku, ale ponieważ jeden komplet nóżek, które kupiłem do stołu warsztatowego okazał się być o numer za mały, a mi sie trochę nie chciało dziś ekstra do sklepu jechać, stanęło w końcu na dokańczaniu domku. Trudno się mówi, to też w końcu kiedyś trzeba było.

  1. Obramowanie drzwi, zgodnie z życzeniem małżonki, nie z żadnej klepki boazeryjnej z obciętymi felcami, jak okna, tylko z solidnej, w miarę szerokiej dechy. Na zdjęciu jeszcze przed malowaniem:

Czytaj dalej

Nie samym domkiem człowiek żyje.

Domek – stop! Bo ileż można. Dorobię komin, czy tam barierki, pokażę, ale póki co zmiana tematu. Bo warsztat czeka. A w nim kąt przewidziany na drugi stół warsztatowy. Stół o tyle masywny, że docelowo ma dźwigać dość ciężką maszynę.
Stół ma mieć wygląd typowego przedwojennego biurka, z szafką z jednej strony, szufladownikiem z drugiej i centralną szufladą pośrodku, a po całości solidny, grrruuubyyy blat!

Na zdjęciu poniżej tenże blat w trakcie powstawania, z boku widać materiały na resztę stołu, pracowicie pocięte przez pracownika pobliskiej hurtowni stali (a  nawiasem mówiąc, ja po raz kolejny stwierdzam, że żyję właściwie w idealnym miejscu na ziemi dla majsterkowicza: wszystkie liczące się markety budowlane w zasięgu wycieczki rowerem, hurtownia stali ulicę dalej, tartak trzy ulice dalej, czego więcej trzeba do życia?):


Czytaj dalej

Szpieg z Krainy Deszczowców!

Słuchajcie, siedzę ja sobie późnym wieczorkiem, przeglądam internety (szukając kogoś, kto nie ma racji rzecz jasna 😉 ), jedno dziecię śpi, drugie jest właśnie przez małżonkę układane, na dole domu jestem więc sam, oczywiście jeśli nie liczyć legiona pająków, muszek owocówek (na które sezon niestety w pełni) i tych ciem, które za dnia wleciały. Siedzę, grzebię w internetach i nagle kątem oka widzę, że coś mi się na skraju pola widzenia RUSZA!!!! Tu na dole, na którym nikogo prócz mnie być nie ma prawa!

Kto inny by może z piskiem na krzesło wskoczył, na zawał zszedł, albo choć „łojezu” zakrzyknął, ale nie jaaa, o nieee, oglądało się w końcu tego Terminatora, przeszło się wszystkie części Half Life, Medal of Honor i Call of Duty na dokładkę. Tak więc zadziałały odruchy, w ułamku sekundy nacisnąłem Ctrl i A, przetaczając sie na bok szybko stuk w trójkę, żeby zmienić broń na shotguna i padając już na ziemię, wygarnąłem z obu luf w stronę wroga.
Niestety, zdążył się schować, skubany. Umknął za drzwi i tam wcisnął się w kąt, w nadziei, że dzięki barwom maskującym uda mu się ukryć. NIedoczekanie! Ująłem gada (płaza znaczy) żywcem!

Czytaj dalej

Testosteron

Wróciłem wczoraj z pracy i po krótkim odpoczynku postanowiłem zabrać się za robotę, za nabijanie deski elewacyjnej na chałupkę.
W tym samym czasie gromadka okolicznej nastoletniej młodzieży postanowiła również wziąć się za robotę i w lesie, może z 50m od naszej posesji również zrobić coś bliżej nieokreślonego. Owo coś zasadniczo było trwającym potem do późnych godzin nocnych ogniskiem, niemniej jeszcze w czasie przygotowań coś tam było rżnięte (piłą w sensie!) i zbijane młotkiem. Nie mam zielonego pojęcia co, może ołtarz do czarnej mszy, a może siedziska dla dam, w każdym razie po odgłosach sądząc starali się chłopaki.

Tyle wprowadzenia, a teraz relacja, jak to wyglądało w praktyce: przygotowałem narzędzia, materiał, nasunąłem pierwszą klepkę, młotek w dłoń, cztery gwoździki w zęby (najlepsze miejsce na podręczne gwoździe/wkręty pod słońcem) i przybijamy: stuk-stuk-stuk-stuk, stuk-stuk-stuk-stuk i tak x4. Przybiłem, patrzę, czy równo, a tu nagle słyszę zza pleców: stuk-stuk-stuk-stuk,, stuk-stuk-stuk-stuk…
– Echo, kurna, czy co? – Pomyślałem sobie, ale nic to, biorę następną deskę i znów serią stuk-stuk-stuk-stuk, stuk-stuk-stuk-stuk….
Odpowiedź zza pleców nadeszła jeszcze szybciej i o ton głośniej: STUK STUK STUK!
– Ażeż ty kułułko* taka i owaka, przedrzeźniał mnie tu będzie??? Niedoczekanie! – Poprawiłem chwyt na młotku, załadowałem magazynek (tzn. usta) do pełna i puściłem z grubej rury: stuk-STUK!!! stuk-STUK!!! stuk-STUK!!!
ŁUP ŁUP ŁUP – rozległo się niemal równolegle, a dla dobicia mnie (hehe, niedoczekanie!) jeszcze równolegle rozległ się odgłos rżnięcia piłą. Piłką raczej, płatnicą jakąś po odgłosach sądząc, w dodatku o taką króciutką.
Oż ty w życiu, gówniarzu jeden, będziesz mi się tutaj piłką z zestawu „Zrób To Sam” popisywał???? – zamamrotałem pod nosem i z czerwonymi plamkami latającymi przed oczami odłożyłem młotek na bok. Klnąc w żywy kamień w temacie popisującego się przed panienkami gówniarstwa, wyciągnąłem swój Lisi Ogon, założyłem nań największy brzeszczot (rozmiar MA znaczenie!), obroty na max, power na max, nogi szeroko, dłonie na uchwytach, zęby wyszczerzone i warcząc na całą okolicę zerrrrżżżżżnąłem cały bok końcówek z wcześniej nabitych klepek, a cała chałupka pięknie przy tym działała jako bardzo duże pudło rezonansowe.
Piła w lesie ucichła. I nie odezwała się więcej. I ognisko potem takie jakieś cichutkie było… normalnie, gitary tylko tam brakowało.
Tak tak, droga młodzieży, warsztat trzeba mieć, warsztat, a nie tylko dobre chęci! :mrgreen:

(* – tak, wiem, że w lesie stuka dzięcioł, nie kukułka. Ale zbluzgałem gościa kukułką właśnie, no co ja poradzę).

A bardziej poważnie – przestukując i przepiłowywując się z ogniskowym towarzystwem udało mi się wczoraj odeskowac do końca wszystkie ściany. Fotorelacja poniżej, tu zaś dopiszę jeszcze, że zostały do zadeskowania szczyty (te trójkąty pod dachem), sam dach, no i krańce konstrukcji dachu trzeba zrobić. A potem wykończenia.

Czytaj dalej

Chatka na kuniej łapce

Już prawie prawie i będzie. Przez weekend trochę musiałem dzielić czas między majsterkowanie a gości, którzy wyjątkowo licznie dopisali (i chwała im za to, oczywiście, domek nie zając), więc domek wciąż nieskończony, ale tak na dobrą sprawę brakuje mu jeszcze tylko jednej ściany i poszycia dachu. Zdjęcia stanu obecnego nie mam, bo mi się wczoraj zapomniało zrobić, dorzucę (jak nie zapomnę) dziś wieczorem.

Póki co zaś relacja z kolejnych faz budowy:
sobota, skoro świt (no… może skoro hejnał) stał sobie już zarys konstrukcji:

Czytaj dalej

Ciesiołki c.d.

A jednak nie taki diabeł straszny, jak go malują. Wczoraj z pierwszym złączem się troche namęczyłem, a dziś zrobiłem resztę jeszcze przed śniadaniem 🙂

Potem dwa gniazda pod czopy wewnętrzne i oto kompletna rama:

Czytaj dalej

Marzyć każdy może…

Piękną dziś scenkę widziałem w drodze do pracy. Idąc pieszo od stacji metra do swojej firmy mieszczącej się w samym środku warszawskiego Mordoru mijam budowę luksusowego apartamentowca. Nie znam co prawda szczegółów, ale sądząc po lokalizacji i rozmachu samej budowy z pewnością nie będą to tanie mieszkania 🙂 Budowa jest w całości ogrodzona wysokim płotem, a tenże jest w całości wytapetowany reklamami developera budującego apartamentowiec. M.in są tam również pokazane rzuty przykładowych mieszkań.

Chodnikiem naprzeciwko mnie szło sobie dwóch leśnych dziadków 🙂 Takie typowe obdarte, śmierdzące na kilkanaście metrów śmietnikowe żule, w wieku niemożliwym do określenia, w widoczny sposób śpiący gdzieś na wysypisku albo w kanałach, nieśli ze sobą liczne reklamówki pełne dobytku, zgniecionych puszek po piwie i czego tam jeszcze żule nie noszą ze sobą. I akurat, jak ich miałem przed sobą, zatrzymali sie przy jednym z takich rzutów mieszkania i z wielkim zacięciem, wodząc palcami po plakacie zaczęli sobie to mieszkanie urządzać :mrgreen:
Niestety, głupio mi było się zatrzymywać i otwarcie podsłuchiwać, więc wiele nie słyszałem, ale budujące (nomen omen) to było 🙂

A jak już o budowaniu mowa – ten drugi, wspominany niedawno domek zaczyna się rodzić. Trochę w bólach, bo na dzieńdobry wyszło mi, że o ile mokra tarcica jest do kupienia wszędzie, tak z suchą jest duuuży problem. Suche są w sprzedaży tylko deski albo jeden rodzaj kantówki, o wiele za solidny dla moich potrzeb. No, chyba, że sobie pójdę do Castoramy i zapłacę po 10zł za metr kantówki (którą, niesuszoną na składzie budowlanym sprzedają po 2zł). W końcu, gotowym będąc nawet budować ten domek z mokrego (co tam, w tym sezonie by się dzieciaki kleiły, ale za rok już by było suche), poszedłem jednak po rozum do głowy i pomyślałem o leżącej cały czas na podwórku mocno już okrojonej stercie drewna pobudowlanego, wielokrotnie wspominanych w Dzienniku desek szalunkowych i innych takich. W tejże stercie miałem na przykład elegancką solidną kantówkę (żebra szalunku stropu), brudną i czarnosiną, ale poza tym w zupełnie dobrym stanie. Wystarczyło z niej pousuwac gwoździe i poświęcić jej półtorej godzinki ze strugarką w ręku, oto efekt:

Prawda, że elegancka, czyściutka, prawie-jak-nowa kantówka? Prawda? 😉
(a strugarkę to sobie muszę nową kupić, bo w tej już łożyska się chyba kończą, wyje jak potępiona momentami. Dziesięć lat już ma, więc ma prawo).

Przed końcem dnia jeszcze zacząłem sie bawić w złącze ciesielskie. Brak wprawy, oj bardzo brak… Wymyśliłem sobie (w sumie sam nie wiem, po co), że nie będę żadnych blach łącznikowych stosował, tylko jak się bawić w ciesiołkę, to na całego i te kantówki (tworzące ramę nośną pod domem) połączę na czopach. Dziś zrobiłem jedno kompletne złącze narożne. Przede mną jeszcze trzy. A potem dwa wewnętrzne do środkowej podłużnicy. Następnie, jak mnie szlag nie trafi i całości po prostu nie zbiję „na goździe”, jeszcze cztery wewnętrzne do rozpórek. I na koniec już, raczej jako fantazja czysta, czopy do osadzenia mieczy.

Dom na kuniej łapce

Podobno pierwszy dom buduje się dla wroga, drugi dla przyjaciela, a dopiero trzeci dla siebie. My tego dla siebie już nie damy chyba rady, zresztą ten „dla wroga” nam całkiem odpowiada, ale w sumie, właśnie z małżonką doszliśmy do wniosku, że domek dla przyjaciela, to właściwie możemy jeszcze w te wakacje machnąć.

Pomysł wyskakiwał już od jakiegoś czasu, ale zasadnicza burza mózgów odbyła się wczoraj wieczorem nad kartką papieru, na której ja pracowicie przygryzając język, od linijki nakreśliłem dwa rzuty wymyślonego domku, a potem podeszła małżonka i całkowicie odręcznie, na tym moim rysunku naszkicowała swoją wizję, przy okazji zmieniając (zmniejszając) wymiary.

Oto wizja architektoniczna:

Chałupka już jest rozpisana na elementy składowe, pozostaje jedynie uzgodnić wymiary, zamówić materiał w pobliskim składzie drewna, przywieźć i przy odrobinie szczęścia (do pogody między innymi) może już w najbliższy weekend uda mi się potrenować ciesiołkę 🙂

A potem można zacząć zbierać gadżety: miotła na kiju jest, ususzonych pająków u nas dostatek, po prostu się wymiecie gdzieś z zakamarków, zostaje zorganizować pierniki do wyłożenia ścian, czarnego kota sąsiadów przekabacić lepszym żarciem, żeby częściej u nas siedział, może gawrona jakiegoś do kompletu? No i piec, piec koniecznie!

 

I w kółko /PHP wp-content href=php….

Nie miała baba kłopotu, kupiła sobie prosię 🙂

Cóż, tym razem w roli baby niżej podpisany, w roli prosięcia – niniejsza strona. Co i rusz mi przychodzi coś do głowy, siedzę, zmieniam, a teraz też w pracy zamiast Drogim Klientem z Izraela się zajmować, kombinuję, jak w roli ikonki favicon oraz loga na stronie umieścić najulubieńsze ze zwierzątek, jakie przewinęły się w Domu w Lesie (niezorientowani: –> „Dziennik Budowy” i tamże szukać Wojen Kunickich. Ewentualnie google i obrazki na hasło kuna+poddasze).

Sukcesy jednak już są, sympatyczna poniekąd mordka już dekoruje stronę, ja zaś dla zakończenia tematu kuniego jeszcze taką ciekawostkę pozwolę sobie podlinkować (klik na obrazek otwiera artykuł w temacie). I dla jasności: nie, nie bawi mnie fakt, że zwierzątko przez ileś dni się straszliwie męczyło, aż w końcu trzeba je było dobić. Jednakże, pomijając kwestię tragicznych skutków tego pomysłu, nie sposób nie zauważyć komizmu całej sytuacji i o to głównie mi chodzi 🙂

 

W dziale „Projekty” dodane dwie moje konstrukcje, tak przy okazji polecam uwadze 🙂

Page 14 of 14« First...«1011121314