W sumie, to się tylko pochwalić chciałem, takie oto książki znaleźli w tym roku moi najbliżsi pod choinką 🙂
Oj, nazbierało się. No co tu dużo mówić, zarzuciło mi się pisanie własnego bloga na właściwie równe pół roku, ale to tak jakoś samo z siebie wyszło, raz że w wakacje żeśmy w tym roku trochę poszaleli krajoznawczo, a dwa – no nie działo się u nas nic takiego, o czym warto było pisać. Ale dla odświeżenia, uspokojenia nielicznych już wiernych czytelników (przy przedłużającej się przerwie miałem maile z zapytaniami, czy u mnie wszystko ok, za co niniejszym dziękuję, byłem mile zaskoczony) i dla nadrobienia zaległości, pora na lekką reaktywację blogu.
Tak więc, Panie i Panowie, zaczynamy! Od… Domu w Lesie!
Kończy się długi weekend, spędzony przez nas w moich rodzinnych stronach. Tamże przy okazji porządków w starych szparagałach znalazłem cudeńko. Kto zgadnie, co to takiego? 🙂
Furtka była ważnym tematem w zeszłym roku. Zrobiłem ją, jako „drzwi do lasu”, oczywiście nie omieszkałem się pochwalić, o w tym wpisie: Bliżej Natury. Tamże jest zdjęcie nowo powstałej furtki, z już widoczną zapowiedzią późniejszych kłopotów…
Sprawa jest prosta: żeby rosło, musi mieć wodę. Jak nie ma wody – nie rośnie. Zwłaszcza, jeśli jest sadzone w lesie, między drzewami. Zwłaszcza jeśli jest sadzone w piach tak bardzo chłonny, że nie ma takiej ulewy (łącznie z oberwaniami chmury, których najstarsi górale nie pamiętają), by u nas kałuże powstawały, wszystko wsiąka w oczach. W każdym razie, póki nawadniania nie było, niemal wszystko, co sadziliśmy schło albo od razu albo najdalej po sezonie, mimo podlewania wiaderkiem. Wykonana dwa lata temu instalacja nawadniająca odwróciła ten fakt o 180 stopni, ogród zaczął nam rosnąć miejscami wręcz aż za bardzo, małżonka moja zaczęła sadzić przeróżne rośliny też miejscami aż za bardzo ;), dzięki czemu instalacja nawadniająca, projektowana z duuużym zapasem stała się w końcu niewydolna. Ilość podawanej wody nie była tu jeszcze problemem (wystarczyło wydłużyć czas cyklu podlewania), niestety rozrastająca się instalacja spowodowała, że pompa nie dawała rady utrzymać w niej ciśnienia i np. te nieliczne tryskacze, które mamy (miniaturowe, ale jednak, zaś ogromna większość instalacji to są kroplowniki) ledwie bździły, zamiast robić sensowną robotę.
W tym roku zostały podjęte decyzje, zostały zaplanowane plany, zostały wygospodarowane środki na realizację, w wyniku przetargu zostali wyłonieni dostawcy, wykonawca… cóż, wykonawca i tak nie miał wyjścia (ani nawet ochoty na zlecanie takiej roboty komuś innemu, szczerze mówiąc) i… i co. Pajechali!
To, że w kotłowni ma być blat było wiadome od samego początku wszechrzeczy, małżonka sobie ten blat wymyśliła jeszcze siedząc nocami nad projektem naszej chałupy:
No dobrze, może z rysunku nie wynika ten blat wprost, ale widać, gdzie pralka, gdzie zlew i po ich bokach są ścianki wspierające tenże blat – bo że tam będą ścianki z ładnej cegły też było wiadome od początku i od początku było wiadome, że na tych ściankach spocznie blat. bo blat w kotłowni potrzebny jest!
… i nie trzeba mu co roku przypominać! – ten przechodzony już, ale wciąż aktualny dowcip właściwie powinienem sobie gdzieś podwiesić u góry strony jako motto życiowe, bo takich spraw, które wciąż powtarzam, że zrobię, mam o, taaaaką dłuuuuugą listę. I najgorsze jest to, że ta lista się nie kurczy, a raczej rozrasta. Szczęśliwie jednak, co jakiś czas udaje się z takowej listy cośtam wykreślić. I dziś właśnie o jednej z takich pozycji będzie. Mianowicie, wspominana nawet całkiem niedawno żarówka LED doczekała się wreszcie zainstalowania: oto i ona:
Przyszły mi wczoraj bardzo dawno temu już anonsowane i odłożone na później z braku czasu płytki do samorobnych żarówek-ledówek mających rozszerzać funkcjonalność kinkietów oświetlających wjazd do garażu. Tutaj o tym pisałem, pokrótce przypomnę jedynie, że prócz normalnego świecenia z wkręconej w kinkiet żarówki, dzięki moim ledówkom kinkiet będzie zdolny jeszcze do całonocnego świecenia „ozdobnego”, z malutką mocą, tak, żeby tylko ładnie elewacja wyglądała. Płytki, jak widać przyszły:
O samych kinkietach napiszę innym razem, jak już je zainstaluję i będzie się czym pochwalić (a poczekam z tym chyba, aż będzie ciut cieplej, jakoś średnią mam ochotę na robienie czegokolwiek zgrabiałymi łapami na szczycie aluminiowej drabiny…), póki co zaś chciałbym napisac parę słów o tym, w jaki sposób zamawiać własne płytki w Chinach.