Zorganizowaliśmy sobie z rodziną w tym roku wakacje. Takie z prawdziwego zdarzenia, na południu Europy, w malowniczym kraju, którego drogi składają się w 99% z zakrętów, wzniesień oraz spadków (w dowolnych konfiguracjach), a odkryty w trakcie któregoś przejazdu jedyny dwukilometrowy odcinek, który był nie dość że płaski, to jeszcze był w linii prostej, wywołał mój wybuch śmiechu i komentarz, że to chyba jakaś droga doświadczalna. Ten blog jest raczej techniczny, nie turystyczny, więc tematu wakacji nie będę ciągnął, dla udekorowania wpisu dodam jednak znalezione w internecie zdjęcie pokazujące bardzo typową dla Czarnogóry jakąś losową drogę, chętnych zaś zapraszam do ciągu dalszego, już w tematyce DomowowLeśnej 🙂
Wspominałem jakiś czas temu konieczności wymiany siatki ogrodzeniowej na tyłach Domu w Lesie, bowiem dotychczasowa przestawała już coraz bardziej spełniać swą zasadniczą funkcję (i takie dziki dajmy na to przechodziły pod nią jak chciały):
PS: wszyscy zdrowi. Szkody wbrew pierwszemu wrażeniu są bardzo niewielkie, ot 1/3 drzewa sąsiadów (to, co widać, to jest jedna gałązka, tyle, że dorodna), jedno zdemolowane przęsło ogrodzenia, pergola bezproblemowo dała się postawić do pionu, jakieś nadłamane gałązki w różach tylko.
Gdy wczoraj w ostatnim wpisie na temat rolety pisałem słowa „jeśli z jakichkolwiek powodów będę jeszcze tą roletę demontował (bo np. po dwóch dniach używania się rozsypie), wymienię te elementy na dłuższe, projekt już poprawiłem” tak sobie nawet myślałem, że robię co mogę by zapeszyć. Ale stwierdziłem wtedy, że niech się dzieje wola Nieba, czy kto tam decyduje w sprawach technicznych, co ma być to będzie, jeśli projekt jest zły, to się spsuje, a jeśli zły nie jest, to będzie dobrze.
Dziś miał miejsce Wielki Dzień! Roleta po raz pierwszy podniosła się sama, bez przypominania komukolwiek, dopytywania się, czy podnieśli, narzekania, że znów się zacięło i nie chce opaść i tym podobnych. Roleta z cichutkim warkotem uniosła się sama, równo o wschodzie słońca, o godzinie 4:24 co można zauważyć na poniższym obrazku pokazującym „przycisk” rolety w Domoticzu wraz z datą i godziną jego ostatniej aktywności:
Tak nas jakoś wzięło ostatnio z małżonką na naturyzm. Ale nie, spokojnie, naturyzm w naszym wykonaniu nie polega bynajmniej na wyleganiu się małżeństwa w wieku…. powiedzmy, średniawym na podwórku w niekompletnym odzieniu, nasz naturyzm jest bardziej adekwatny do realiów. A realia u nas – leśne takie raczej. Dom położony w lesie, widok z okien na las, za ogrodzeniem las dalej się ciągnie, to i aż się chce czasem do tego lasu wychodzić. No bo wiadomo, las to las, jest gdzie pobiegać, jest gdzie pokrzyczeć, śmieci wywalić, ognisko jakieś – no jak to w lesie, wiadomo, potrzeby są liczne 😉
Na początku była pustka. I mężowskie obietnice (te z kategorii, ze jak mąż obiecuje, że zrobi, to zrobi i nie trzeba mu co pół roku przypominać! Szlag!). Pustka owa miała postać niezabudowanej przestrzeni pod skosami naszej sypialni, która to przestrzeń od samego początku miała być zabudowana meblami tamże wstawionymi, meblami specjalnie wykonanymi tak, by pod owe skosy pasować. Wystarczyło poczekać raptem kilka latek i proszę, voilla, sdiełano:
Kun brak, za to pojawił się nowy, trochę groźniejszy przeciwnik, niestety wygląda na to, że kuny zdobyły sojusznika. Ale cóż, na broń pancerną też się znajdzie sposób….
Toczone niegdyś w Domu w Lesie pamiętne Wojny Kunickie doczekały się dość zaskakującego ciągu dalszego, zapraszam do lektury 🙂
Wreszcie znalazłem trochę czasu i wreszcie go zainstalowałem. Działa: