Po wprowadzeniu teoretycznym, czas na historię właściwą, historię mojej kariery jako fastlinkowego specjalisty 🙂
(ONU, foto: www.mptelecom.pl) Czytaj dalej
Nie, fascynacja drukarką 3D jeszcze mi nie przeszła. Bo sami zobaczcie, na jaki poziom wprowadza to wszelakie prace inżynierskie. Się potrzebuje jakiegoś dynksa, to się go tylko rysuje, za jedyne ograniczenia mając własną fantazję i pewne bolączki druku 3D:
Pożegnawszy się z Dectlinkiem, który zresztą niedługo potem zmarł był sobie, stałem się po krótkim szkoleniu specjalistą od Fastlinka.
(wszystkie publikowane slajdy pochodzą z materiałów reklamowych Siemens)
Nazwa podobna, ale system zupełnie inny, podobieństwo nazw wynika tylko z braku fantazji Siemensowych designerów. No i może odrobinkę stąd, że jedno i drugie było de facto systemem dostępowym. O, i tu jest dobra okazja, by w ramach spisywania tejże „Historii Telekomunikacji”, odkleić się odrobinkę od moich wspomnień i popisać ździebko na temat samej telekomunikacji jako takiej, co też będzie odmianą od ostatnich „historycznych” wpisów będących bardziej mym pamiętnikiem 🙂
Zainteresowanych bliższym poznaniem systemu zapraszam do lektury, osoby nieukierunkowane telekomunikacyjnie zaś ostrzegam: w tym odcinku historyjek i opowieści nie będzie. Sama teoria. Co prawda postaram się ją przedstawić w sposób zrozumiały dla laika, ale jednak co teoria to teoria 😀
Czytaj dalej
Projekt DECTlink na Żywiecczyźnie początkowo wydawał się być projektem idealnym dla wszystkich zainteresowanych. O nas, pracownikach i naszych przygodach pisałem ostatnio, wspominałem też o lokalnych podwykonawcach, którzy mieli do obsłużenia mocnych kilka setek prostych instalacji, za które płaciliśmy hojnie od zrealizowanej sztuki. Pisałem też o terenach, jak żywcem z broszury reklamowej systemu wyjętych: aglomeracja w dolince i maszt stojący z boku, akurat pokrywający całość.
Pierwsze sygnały, że może nie być tak różowo pojawiły się jeszcze na etapie projektowania położenia masztów. O żadnych stalowych wieżach stojących na zboczach gór czy szczytach okolicznych wzniesień nie mogło być mowy, bo na Żywiecczyźnie to wszystko było objęte ochroną jako park krajobrazowy. Do dyspozycji mieliśmy tylko tereny gminne, położone w tychże dolinkach. I niezbyt wysokie maszty, raptem 32 metrowe (o ile mnie pamięć nie myli). Problemem zaś było to, że przeciętna aglomeracja w tamtym rejonie przypomina kiszkę wyciągniętą wzdłuż doliny, okoloną z obu stron górami i niestety, rzadko kiedy prostą. Gdy więc stawialiśmy maszt na jednym końcu takiej kiszki, zasięg łączności był mniej więcej do pierwszego solidniejszego zakrętu tejże kiszki. I tu już nie było przeproś (choć monterzy, zwłaszcza ci bardzo mocno proszeni przez zdesperowanych miejscowych o to, by zrobili, co w ich mocy, czasami naprawdę robili co w ich mocy), posesje położone „za zakrętem” łączności nie miały i koniec
Nic o niej nie pisałem od dawna, ale projektu bynajmniej nie zarzuciłem. Było trochę problemów, elektronika, którą sobie sam zamordowałem usiłując usunąć prostą usterkę, potem duuuuużo zabawy z kalibracją i konfiguracją, co było pracochłonne, ale trudne do relacjonowania, ale to już wszystko historia. Drukarka jest, działa, drukuje, jejku, jak pięknie drukuje 😀
Jak pisałem ostatnio, DefectLink w warunkach wielkomiejskich kompletnie się nie sprawdził. Cóż, malutka moc emisji w połączeniu z własnościami pasma, w którym wynalazek działał wymuszały bezpośrednią widoczność anten oraz niezbyt wielką odległość między stacją bazową a abonencką. Nasi podwykonawcy robili, co mogli, anteny abonenckie grupowali i wieszali po kilka w miejscach, gdzie sygnał był, a potem przewodem sprowadzali do poszczególnych abonentów, to jednak rodziło inne problemy, od estetycznych począwszy, na technicznych skończywszy. Dodatkowo doszły problemy, o których handlowcy reklamujący Dectlinka jako technologiczną rewolucję nie wiedzieli, bądź zapominali powiedzieć: przez taką linię telefoniczną nie działały faksy (a faks był wtedy podstawą działania każdej firmy), a na domiar złego… no co tu dużo mówić, nie był to stabilny i bezawaryjny system.
We Wrocku więc kariera Dectlinka zakończyła się na tych trzech lokalizacjach, ale na Wrocławiu świat się przecież nie kończył, musiały być rejony wręcz stworzone do takiego systemu. Jakby wzięte żywcem z broszurki handlowej: niewielka, nisko zabudowana aglomeracja, wioska powiedzmy i obok niej dyskretny maszt, najlepiej stojący na naturalnym wzniesieniu terenu, akurat pokrywający zasięgiem całość. Ktoś z naszych handlowców najwyraźniej myślał tą samą drogą, też zastanawiał się, skąd by tu żywcem ten sam scenariusz skołować, może jeszcze dumał nad tym przy piwie marki Żywiec. I stało się, oświeciło go. Żywiecczyzna!
Zainstalowawszy na Hali Stulecia pilotażową Instalację Dectlinka mieliśmy chwilę przerwy, w trakcie której system był uruchamiany. Do pomocy przyjechał do nas specjalista z Niemiec, chyba mocno nakręcony histerycznymi relacjami z popowodziowej polskiej rzeczywistości, jakie się przewijały w tamtejszej prasie, bo bagażnik służbowej Astry miał wypchany niemal do pełna zgrzewkami wody pitnej i jedzeniem w konserwach 🙂
My zaś, tzn ja oraz ekipa monterska, której działania miałem koordynować, wykonywaliśmy różne dziwne prace przygotowawcze, w trakcie których wyszło na jaw, że zdolności koordynatorskie u mnie, jeśli chodzi o kwestię dyrygowania pracownikami są bliskie zeru, chłopaki generalnie robili co chcieli, co zresztą widać doskonale na poniższym zdjęciu przedstawiającym ekipę w trakcie pracy nad ładowaniem oprogramowania do modułów abonenckich, na obiekcie TPSA przy ul. Purkyniego:
Uprzejmie informuje się, że wbrew krążącym podejrzeniom nie zostałem aresztowany w wyniku niedawnego wpisu n/t mojej subiektywnej historii telekomunikacji, przydługa przerwa w prowadzeniu strony nie jest również spowodowana przez owych kolegów, których nie znam, wspominanych tamże. Sprawa jest prosta: urlop miałem. Urlop był wypoczynkowy, więc oczywiście rano (rano! Hejnał w radiu naprawdę nie jest wyznacznikiem pór dnia!) brałem się za robotę, a wieczorem padałem na twarz i nie w głowie mi była pisanina. Do historii telekomunikacji jeszcze wrócę, póki co zaś małe podsumowanie zmian wokół Domu w Lesie.