No dobrze, po małej przerwie spowodowanej różnymi czynnikami czas na obiecany temat związany z podstawami kodowania 🙂 Ale najpierw będzie ilustracja, tym razem nie zdjęcie z netu, tylko moje własne: płytka stykowa z prototypem szkieletu nowej, lepszej wersji automatyki domowej:
Kun brak, za to pojawił się nowy, trochę groźniejszy przeciwnik, niestety wygląda na to, że kuny zdobyły sojusznika. Ale cóż, na broń pancerną też się znajdzie sposób….
Ok, zatem mamy już sprzęt, mamy działające połączenie z komputerem, czas zatem na wielką i bogatą w konsekwencje decyzję: co dalej? A dokładniej mówiąc: jaką platformę wybieramy do pisana programów? Decyzja ta jest o tyle istotna, zwłaszcza dla początkującego użytkownika, że idą za nią totalnie różne przyzwyczajenia i zupełnie inna filozofia pracy z modułem. Zatem, co mamy do wyboru? O tym będzie można poczytać za chwilę, ja jeszcze tylko uprzedzę, że spis, który przedstawię będzie z lekka tendencyjny, bowiem pisać go będę z własnej perspektywy, czyli z punktu widzenia osoby, która wyboru już dokonała. niemniej wady i zalety każdego języka postaram się w miarę swych możliwości przedstawić rzetelnie. A póki co, na zachętę i dla udekorowania wstępu zdjęcie chyba najpopularniejszej odmiany ESP8266, czyli ESP-12
Dawno nic tu nie pisałem, najwyższy czas więc nadrobić zaległości, od razu jednak ostrzegam, że będzie wpis o tematyce wyłącznie elektronicznej.
Temat przewodni – o, takie maleństwo:
Toczone niegdyś w Domu w Lesie pamiętne Wojny Kunickie doczekały się dość zaskakującego ciągu dalszego, zapraszam do lektury 🙂
Tak właściwie, tego wpisu mogło by nie być. Ostatnio opisana ładowarka może nie była najpiękniejsza, ale w pełni spełniała pokładane w niej oczekiwania, działała pięknie, czego więcej chcieć?
Niestety, ma ambicja została podeptana. Najbliższe osoby bądź „nie chciały patrzeć na to szkaradzieństwo”, bądź rechotały do rozpuku, że „tata nagrobek wydrukował”. Koledzy się krzywili, internauci wyśmiewali… dosyć! Usiadłem, zaprojektowałem całość od nowa. Wydrukowałem, złożyłem do kupy, odpaliłem, działa. I niech teraz choć słowo krytyki usłyszę… 😉
Chyba każdy rodzic zna te klimaty: „tatusiu, kup mi to, to, to, to też, i może jeszcze to! A tamto możesz mi kupić na imieniny!”. Drukarka 3D w domu nadaje tym klimatom nową jakość 🙂 Lista zabawek, które mam dzieciom wydrukować właściwie nie ma końca i raczej rośnie, niż się kurczy, zaś najczęściej drukowanymi przedmiotami nie są bynajmniej części moich wynalazków, jak sobie naiwnie kiedyś wyobrażałem, tylko np. ostatnio były to różnorakie Pokemony…
Szczerze mówiąc, nawet nie wiem, od czego się zaczął temat łodzi podwodnych, ale w każdym razie, Łajza i tak namiętnie bawiący się w umywalce pełnej wody, nagle zażyczył sobie stanowczo wydrukowania mu łodzi podwodnej. Chciałem wydrukować znaleziony na Thingiverse całkiem fajny model Kurska, ale w sprawę wmieszała się małżonka, orzekła, że Kursk jest brzydki i wcale nie podobny do łodzi podwodnej i że jeżeli w ogóle mamy drukować łódź podwodną, to ma to być jedynie słuszna jej wersja, tzn. „Yellow Submarine”!
Ja przepraszam, ale ja muszę, takie rzeczy wręcz należy utrwalać, dzieciak podrośnie, zacznie do domu dziewczyny przyprowadzać, to będzie co pokazywać 😀
Łajza cały czas jeszcze uwielbia robić różnego rodzaju etykiety, tabliczki i podpisy. Rzecz już nam w domu spowszedniała na tyle, że nawet tego się już nie utrwala, ale kwiatek z dnia dzisiejszego utrwalić trzeba. Dzieciak był na jakichś zajęciach dla małych naukowców, zajęcia miały tematykę herbacianą, m.in. dzieci robiły samodzielnie jakieś mieszanki, które następnie zabierały do domu. Dziecko nasze kochane zrobiło z tego prezent dla mamy i taty, wyproszonym od „pani” pisakiem prezent rzecz jasna opisało, żeby nie było wątpliwości, co dla kogo:
Opis z małżonką analizowaliśmy dość długo, dla ułatwienia poniżej jego częściowa transkrypcja:
„MAMA MA CZARNOŁ HERBATE | TATA MA ZIELONOŁ | ADLAMNIE JEST ZRUŻANA HERBATA”
PS: nie cierpię zielonej herbaty, ale jak to dziecku powiedzieć? Trzeba będzie wypić. Albo małżonce podmienię 😉
I w ten właśnie sposób dojechaliśmy, proszę wycieczki, już do końcówki tej przydługawej opowieści, będącej, jak się na początku zarzekałem, nie tyle historią telekomunikacji jako takiej, co raczej historią moich z nią kontaktów. Czyli do tego, co robię obecnie. Jednakże, zanim zacznę opisywać swoje perypetie, w niniejszym odcinku trochę teorii będzie.
Internet – jaki jest, każdy widzi. I co więcej, przeważnie życia sobie bez niego nie wyobraża. Warto jednak pamiętać ciesząc się właściwie wszechobecnym współcześnie dostępem do sieci, że jeszcze 10-15 lat temu nie było to takie proste. Kto pamięta słynny niegdyś numer 0202122? Pamiętne tutiturumtutu, główną przyczynę wieczornych niemożności dodzwonienia się do rodzin wyposażonych w nastolatka z komputerem, a zarazem ciężkich awantur domowych po tym, jak rachunek z TPSA przychodził? Wszystko za sprawą jedynego wtedy sposobu dostępu do sieci, czyli modemu telefonicznego.
(dokładnie taki miałem 🙂 ) Czytaj dalej
Zaczęło się od nowego telefonu. Oczywiście najlepszego, oczywiście wszystkomającego, no bo jakżeż by inaczej, prawda? Między licznymi bajerami i wodotryskami nowy telefon ma też i możliwość bezprzewodowego ładowania w systemie QI. A że niżej podpisany w ramach szaleństw związanych z drukarką 3D i ciągłego głodu „co by tu jeszcze wydrukować”, ostatnio szalał w temacie nabiurkowych podpórek do telefonu, naturalnym pomysłem było, że super sprawą byłaby taka właśnie nabiurkowa podstawka pod telefon wyposażona w ładowarkę indukcyjną.