Cydr i nie tylko.

Miało w następnym wpisie być dużo ciekawych rzeczy, miało być o rakietach, niestety trochę się to rozmyło za sprawą mojej pracy. Ogólnie bardzo ją sobie chwalę, jak już kiedyś pisałem, zasadniczym moim obowiązkiem służbowym jest bycie w gotowości i przynajmniej, dopóki z tego bycia w gotowości nic nie wynika, mam czas by w godzinach pracy robić różne rzeczy, niepomiernie zdumiewające osoby, które w pracy zwykle mają problem z dopiciem do końca kawy zrobionej rankiem. Ale, niestety, coś za coś, nie na samym przeglądaniu internetów mi praca upływa, bywa że z owego bycia w gotowości wynika coś więcej. I wtedy nie ma przeproś, rzuca się np. sobotnie zakupy, rzuca się inne zajęcia i spędza się sobotę nad takimi oto widoczkami:

Tenże konkretny widoczek jest wbrew pozorom bardzo egzotyczny, przedstawia pewne położone tuż nad wybrzeżem Morza Śródziemnego tunezyjskie miasteczko. Na obrazku widzimy zaś, proszę wycieczki, absolutną niemożność pogadania sobie przez telefon przez mieszkańców tegoż miasteczka. Osoby choć odrobinkę zorientowane w tematyce IT są w stanie nawet wypatrzeć na tym screenie przyczynę wspomnianej niemożności 🙂

Ale mniejsza o Tunezję. Tam mają w końcu też i inne, bardziej tradycyjne formy komunikacji. W Domu w Lesie zaś przez ich chęć posiadania nowoczesnych technologii nie było czasu na wykonanie nowego korpusu rakiety (stary po feralnym locie z zeszłego tygodnia cały czas tkwi na szczycie jednej z naszych sosen) i nie polatalim. Tyle naszego, że dosadziliśmy jeszcze trochę roślin wokół domu (nie chciałbym zapeszyć, ale po zeszłorocznym i tegorocznym rozsypaniu nawozu oraz po uruchomieniu cowieczornego podlewania, to wszystko nam WRESZCIE zaczęło naprawdę ładnie rosnąć. Instalacja nawodnieniowa po uzupełnieniu jej o brakujące fragmenty i dociągnięciu do już wszystkich (na chwilę obecną) roślin wymagających podlewania zaczęła już co wieczór podawać ponad metr sześcienny wody (1050l dokładnie).

I tu na chwilę się zatrzymamy. Pod poprzednim wpisem odbyła się ciekawa dyskusja na temat wydajności emiterów i generalnie tego, jakiego ciśnienia wymaga instalacja kroplująca. Podrążyłem temat dokładniej i okazało się, że rzecz nie jest taka jednoznaczna. Niemal wszystko wytrzymuje do 4 barów i tu nie ma problemu, jednakże różne komponenty bądź nawet te same, ale różnych producentów mają różne ciśnienia jako zalecane do pracy. Nie chcę tu pisać elaboratu, powiem tylko, co mi wyszło. Wyszły mi mianowicie dwie rzeczy:

  1. o wiele zdrowsza dla pompy jest praca non-stop, niż włączanie/wyłączanie w cyklach parunastosekundowych, co przy takim zapotrzebowaniu na wodę i 50l zbiorniku hydroforu było normą. Tak zatem ustawiłem ciśnienie wyłączania hydroforu, by przy pracującym nawadnianiu pompa nie była w stanie go osiągnąć, w przypadku mojego zestawu jest to około 4,5 bara (włącza się zaś przy 2,5 bara).
  2. Takie ciśnienie tak właściwie można by podać już wprost w instalację, owe 4,5 bara i tak po otworzeniu zaworów i puszczeniu wypływu zmieniłoby się zapewne w jakieś najwyżej 3 w instalacji, jednakże z uwagi na to, że miałem już tam zamontowany reduktor, a zgodnie z opinią pana ze sklepu, w rury kroplujące nie powinienem puszczać więcej, niż półtora-dwa bary, bo będą za mocno lały, póki co reduktor został.

W trakcie pracy nawadniania utrzymuje mi w instalacji niecałe dwa bary ciśnienia, wszystko wtedy pracuje poprawnie, niech tak będzie. A przynajmniej mam dzięki temu jeszcze rezerwę możliwości, jeśli moja małżonka kiedyś wykupi „pół sklepu ogrodniczego” (co jest realną możliwością 🙂 )i wszystko to dosadzimy, zawsze będzie można ten reduktor zdjąć, jeśli ciśnienia zacznie brakować. Mnie w każdym razie cieszy fakt, że po przeregulowaniu obecna pompa okazała się być wystarczająca.

Osobną kwestią są czujniki. Miały być. Miał być lokalny pomiar temperatury i lokalny pomiar wilgotności gleby. I jak już ostatnio pisałem, zastanawiam się, czy w ogóle jest sens się w to chrzanić, ponieważ całkowicie wystarczające są parametry sczytywane przez internet z lokalnej stacji pogodowej. Ano, utwierdziłem się w tym przekonaniu. Przyszły mi właśnie z chin zamówione tamże czujniki do pomiaru wilgotności gleby. One się nadają, ale chyba tylko do „domowego systemu podlewania na arduino” zrobionego na ocenę do szkoły, mającego pracować najwyżej miesiąc, nie dłużej. O, tak one wyglądają:

Maleńka sonda do wetknięcia w doniczkę, gdzie cynowanie ścieżek to cała ochrona przed korozją, gdzie korozja tychże ścieżek jest pewna, bowiem, jak zmierzyłem, czujnik ten jest stałoprądowy, więc ścieżki zeżre sama elektroliza, nie musi nawet zawarta w glebie chemia pomagać. Fakt, że to kosztuje grosze, ale jednak nie po to bym to  robił, by co miesiąc wymieniać. Nie wiem, może pomyślę nad jakąś własną konstrukcją. Albo zostawię tak jak jest, tylko w oparciu o pomiar wilgotności powietrza.

O, i to jest ten moment, w którym przechodzimy do anonsowanego w nagłówku cydru. Otóż, żeby się nie rozwodzić, cydru nie ma! Już, koniec, finito, wypite wszystko do dna, łącznie z osadem 🙂 Nieskromnie sobie napiszę, wyszedł świetnie, z efektów byłem na tyle zadowolony, że wczoraj został nastawiony nowy balonik:

W baloniku zaś – 4,5 litra soku jabłkowego marki Carrefour, tym razem jednak postanowiłem poszaleć, prócz soku jabłkowego znalazło się tam jeszcze kilka goździków i kawałek kory cynamonowej. I drożdże, rzecz jasna. Jedno tylko mi się nie podoba, poprzednia edycja też zalana wieczorem następnego dnia rano już wyraźnie pracowała, ta zaś oglądana dziś rano wykazywała jedynie lekkie nadciśnienie (woda w rurce była odchylona od poziomu aż do zgięcia, piany na powierzchni brak. Tym razem użyłem innych drożdży, kupionych z innego źródła i kurczę, trochę się boję, że nie ruszy. Nic, zobaczymy dziś wieczorem. Jak nie zacznie pykać po dobie, to znaczy, że jest źle.

I na zakończenie – poranna tragedia z dnia dzisiejszego. Łajza, który poległ był w nocy, ewidentnie spadł z łóżka i choć, jak widać, ostatkiem sił próbował wrócić na posterunek, nie zdołał… Tak oto zastaliśmy go śpiącego rankiem.

 

PS: zasłyszane dziś rano w radiu: „Nic tak skutecznie nie budzi o siódmej rano, jak ósma na zegarku”.

 

This entry was posted in , , , , , . Bookmark: permalink.

6 Responses to Cydr i nie tylko.

Piotr S.
Commented:  16 czerwca 2016 at 12:26

Jak tam gąsiorek? Zaczął pracować?

Łajza jak tatuś mocno zapracowany za dnia w nocy nie miał siły odnaleźć łóżeczka. No chyba że go misio wywalił ;D

    O cydr już się bałem, bo dobę od nastawienia jeszcze nie pykał, a jedynie lekkie nadciśnienie produkował, ale szczęśliwie w końcu zaczął, obecnie nawet do uczciwego 1Hz doszedł 🙂
    Szczerze mówiąc, podejrzewam, że kiepskich drożdży użyłem, bowiem kupiłem jakieś z wyprzedawanej końcówki artykułów winiarskich w „naszym” sklepie ogrodniczym. Mogły być stare, zleżałe i półżywe po prostu.

      Apartcipeing the hard work you put into your blog and in depth information you offer. It’s awesome to come across a blog every once in a while that isn’t the same unwanted rehashed information. Fantastic read! I’ve bookmarked your site and I’m including your RSS feeds to my Google account.

        Thank you for nice comment. Although your email address looks like typical spambox, let me believe, that your comment is not spam only 🙂

That’s really shredw! Good to see the logic set out so well.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Archiwum

  • 2021 (3)
  • 2020 (2)
  • 2019 (8)
  • 2018 (9)
  • 2017 (24)
  • 2016 (66)
  • 2015 (39)

Wyszukiwanie

Licznik odwiedzin

0391799
Visit Today : 294
Hits Today : 390
Total Hits : 1246612
Who's Online : 3