Drukarka 3D – sezon 1, odcinek 1

Po zapowiedzi z ostatniego wpisu (który, tym samym, należałoby traktować jako pilot serialu), czas na konkrety 🙂

Przez pierwszy tydzień wakacji byłem wraz z rodziną na krótkim urlopowym wyjeździe, po powrocie zaś już czekały na mnie pierwsze paczki:
Obudowa, wycięta z 10mm MDFu na frezarce CNC:

gotowa głowica „drukarska”, w nomenklaturze drukarkowo-3D’owej zwana „hot endem”:

I to, co najważniejsze: cały worek plastików wydrukowanych przez inną drukarkę 3D. Albowiem, jak nie wszyscy może wiedzą, drukarki 3D są zdolne do rozmnażania się. Chcąc mieć własną drukarkę 3D należy przede wszystkim znaleźć inną, istniejąca już drukarkę i…. hmmm… nawiązać z nią bliższe stosunki, powiedzmy. Oczywiście, za zgodą właściciela, rzecz jasna! 🙂

Na zdjęciu widać oczywiście jeszcze i inne detale: wałki, zębatki, łożyska liniowe… trochę tego trzeba uzbierać, to co powyżej jest dopiero zaczątkiem.

Obudowa, w formie takiej, jak przyszła jest oczywiście dopiero półproduktem, który należy zmontować, a wcześniej warto też by to było pokryć jakąś powłoką, surowy MDF nie należy do materiałów specjalnie trwałych. Oczywiście, nie mogłem sobie jednak odmówić przyjemności złożenia tego do kupy choć na chwilę:

Po zrobieniu zdjęcia obudowa została rozebrana i poszła do malowania. W pierwszym odruchu chciałem ją potraktować ot po prostu, sprayem, jak się jednak przekonałem, nie był to dobry pomysł. MDF jest tak chłonny, że na polakierowanie dwóch boków „pół spraya” zużyłem, otrzymując ledwie zapowiedź koloru na powierzchni. Lakier po prostu wsiąkał w oczach.
Cóż, spray poszedł w kąt, w ruch zaś poszły narzędzia i materiały tradycyjne: wałek i grunt do drewna:

I na tym gruncie kolor (nakładany już też wałkiem, jednak łatwiej to zrobić dokładnie) wychodzi idealnie. Widoczne powyżej elementy są już po nałożeniu pierwszej warstwy, zdjęcia brak, pokażę, jak będzie gotowe.

W międzyczasie zaś zacząłem sobie skręcać powoli sam mechanizm. Elementy plastikowe wymagały co prawda lekkich korekcji przy pomocy noża bądź dremela, jednak finalnie łożyska trafiły na swoje miejsca:

A po skręceniu i złożeniu (wstępnie) do kupy można podziwiać wygląd osi X i Y:

I tak to wygląda na chwilę obecną. Obudowa się maluje, pozostałe komponenty lecą sobie z Chin (czy też, jak czas ich podróży sugeruje, raczej płyną, łodzią wiosłową). O dalszych postępach będę informował.

A co poza tym? Nawadnianie działa znakomicie, co ważniejsze, efekty działania nawadniania są też znakomite, dla mnie wręcz szokujące. Nasze prywatne tereny zielone, na których nic nie chciało rosnąć (prócz zielska), a jak nawet coś urosło, to zaraz schło, nagle zmieniły się w zielone eldorado, na którym niemal wszystko rośnie w oczach, z przyrostami większymi, niż wcześniejszy urobek ze wszystkich lat od wsadzenia, mało tego, z ziemi nagle zaczęły wyłazić rośliny wysiane z nasion kilka lat wcześniej i wobec absolutnego braku jakichkolwiek efektów po wysianiu zapomniane już dawno.

Największą niespodziankę sprawiła nam grusza. Kupiona wczesną wiosną w formie bezlistnego badyla, wsadzona w ziemię zgodnie z wszelkimi regułami sztuki (dół zasypany dobrą ziemią ogrodową, ubite, podlane) nawet jednego pąka nie wypuściła, o liściach nie mówiąc. Tkwił sobie taki goły kikut w ogrodzie, zasadniczo do wyrwania, żona go nawet czasem podlewała w nadziei, że wyrośnie, ale sama w to nie wierzyła. Planowaliśmy go wykopać i zastąpić inną sadzonką, ale ponieważ grusze już ze szkółek poznikały, nie spieszyłem się z wykopkami. I dobrze, że się nie spieszyłem, bowiem jakiś tydzień czy dwa po uruchomieniu nawadniania badyl wypuścił liście 😀

Jeśli zaś o coś mam żal, to o czereśnie. Mamy cztery, gatunkowo dobrane tak, by się wzajemnie zapylały. Wszystkie pięknie rosną (choć jedna po przesuszeniu zeszłorocznym straciła górę i jest mocno nieforemna), wszystkie też zawiązały owoce, jak na małe drzewka nawet całkiem sporo. Jeszcze przed naszym wyjazdem wakacyjnym tych owoców, wtedy jeszcze zielonych trochę było (choć już zaczęły znikać). Po powrocie – sezon na czereśnie w pełni, miałem nadzieję, że choć kilka własnych spróbuję. A gdzie tam. Nic. Nawet te leżące na ziemi spady poznikały, nawet pestek na szypułkach nie zostawiły. Nawet jednej! Szpaki cholerne…

 

This entry was posted in , , , , . Bookmark: permalink.

2 Responses to Drukarka 3D – sezon 1, odcinek 1

Rysiek
Commented:  9 lipca 2016 at 15:04

Śledzę z uwagą wątek o drukarce bo sam stoję przed dylematem: zbudować (pewnie wyjdzie taniej i sporo można się nauczyć) czy kupić Vertex 8400 (drożej ale też można się czegoś nauczyć), na który mam już wstępną zgodę budżetową ;). Na forach panuje opinia, że jeśli budować to sprawdzony, sztywny model aby mieć powtarzalność wydruków i nie kalibrować co kilka wydruków, a Vertex, mimo ceny zbiera dosyć dobre opinie od użytkowników DIY.
Fajnie by było gdybyś podlinkował do swojego rozwiązania (chyba że to autorski projekt)i wkleił jakiś BOM z cenami po zrobieniu :).

    Ten Vellemanowy kit wygląda całkiem interesująco, co więcej stanowi bardzo zbliżoną konstrukcję do mojej. Jednak:
    – ma mniejsze pole robocze
    – jest ponad dwukrotnie droższy.
    I choć może za tą cenę dostałbys o wiele dokładniej wykonane komponenty, które bez problemu do siebie pasują, nie trzeba kombinować, szukać drobiazgów itp., to jednak kasy wyłożyć trzeba sporo więcej. Nie wiem, czy warto. Moja drukarka, póki co w tabeli z wyszczególnieniem wszystkich elementów wraz z ceną zakupu zatrzymała mi się w okolicach 1150zł i nie przypuszczam, by ta kwota miała się zmienić już o więcej, niż ~100zł

    Link do projektu był w tekście wpisu 3D Printeriada, przy końcu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Archiwum

  • 2021 (3)
  • 2020 (2)
  • 2019 (8)
  • 2018 (9)
  • 2017 (24)
  • 2016 (66)
  • 2015 (39)

Wyszukiwanie

Licznik odwiedzin

0355921
Visit Today : 60
Hits Today : 182
Total Hits : 1161768
Who's Online : 2