Nie wiem, czy pamiętacie ten wpis na temat żarówki LED home-made. Odgrażałem się w nim, że jak mi tylko z chin przyjdzie zamówiony tamże worek ledów, to je zrobię. Musiałem jakoś nie w porę to napisać, bo zamówione wtedy ledy i wg chińczyka wysłane trzy dni później, nie dotarły do mnie do tej pory. Co było robić, transakcję zareklamowałem (zainteresowanych zakupami w chinach, a nie mających śmiałości od razu informuję, że wpłaconą kasę w całości odzyskałem kilka dni po złożeniu reklamacji, to nie Allegro, gdzie trzeba się kopać z koniem, a serwis jedyne co może, to wysłać informację, że za nic nie odpowiada, chińska platforma w całości przejmuje odpowiedzialność za transakcje, pośredniczą w przekazywaniu pieniędzy, rozstrzygają spory i kupujący raczej nie ma szans tu wtopić), ledy zamówiłem powtórnie, w dodatku za jeszcze niższą cenę i… i cóż, właśnie przyszły 🙂
Cóż więc zrobić, słowo się rzekło, trza się brać za robotę 🙂
Czasu tylko, kruca bomba, mało, bo jeśli chodzi o robotę, to trochę jakby się worek rozpruł. Sezon na roboty w Domu w Lesie rusza na całego, a bieżący rok zaplanowany ambitnie, zaczynamy od kostki brukowej, bo któryś kolejny rok już mieszkamy, a kostki jak nie było, tak nie ma. Oczywiście las to las, nie będziemy lasu kostką brukować, ale opaska wokół domu, podjazd do garażu, jakaś ścieżka do furtki, czy śmietnika – no choć trochę równego i niezabłoconego przejścia przydaje się czasem.
No w każdym razie, żeby nie przedłużać już pisaniny, kostkę właśnie zwieźli:
Kostka we wzorze wybranym przez małżonkę jeszcze w zeszłym roku, upolowana została trochę cudem. Do tematu ze wstydem przyznaję podeszliśmy niefrasobliwie, na zasadzie, że będziemy robić, to się zamówi. A takiego! Się zamówi, jak będzie. A jak nie będzie, to się nie zamówi. Jak się okazało teraz, składy trzymają zapas tylko kostek chodliwych, przede wszystkim przemysłowej. A wszelkie „we wzorki” idą raczej na zamówienie, jak coś jest, to na zasadzie, że ze zwrotu, albo klient jeszcze nie odebrał. Tej naszej w każdym razie nie było. Nigdzie. U producenta też nie, bo producent produkcję rozsprzedał, zimą miał przerwę technologiczną, a teraz dopiero rusza z produkcją, ale przede wszystkim też tego, co schodzi w dużych ilościach. Czyli kostki przemysłowej. Kolorki i cuda będzie robił potem. Może w kwietniu… a może nie. Nie potrafią powiedzieć.
O i w tej oto atmosferze, poganiani przez brukarza, który już zaraz, najlepiej od jutra chce brukować, kupiliśmy w końcu tą kostkę gdzie? A po prostu w Castoramie. Stojący i czekający akurat jak na nas niesprzedany zapas z zeszłego roku. Po cenie ze specjalnym upustem (bo wyprzedaż), 3zł (na metrze!) niższą, niż wytargowana w dzikich bojach cena na składzie, z transportem tańszym o (w zależności od składu) od kilkunastu zł do nawet trzykrotnej różnicy w cenie i bez pobierania kilkudziesięciu złotych kaucji za każdą paletę (choć faktem jest, że przyjechało toto na paletach nawet nie jednorazowych, a w ogóle się rozpadających, ognisko z nich chyba napalę albo oddam komuś gratis) i z możliwością dowolnego zwracania towaru. Ewentualnie możemy też dokupić, nawet pięć kostek. A nie standard na składach: „minimum zamówienia to cała paleta” 🙂
Teraz organizujemy jeszcze dostawę całej reszty (obrzeża, palisady, cudeńka na kiju, lwy do postawienia po bokach wejścia, fontanna z nagą panienką rzeźbioną w marmurze, replika Forum Romanum, bocian, cztery krasnale… no wiecie, jakoś to musi wyglądać, nie? 😉
Równolegle z kostką osobiście już będę kopał rowy pod nawodnienie. Po położeniu kostki robota ta stałaby się odrobinkę trudniejsza logistycznie, dlatego trzeba to zrobić teraz. A zrobić trzeba, bo niestety, u nas bez nawodnienia nie da rady. Glebę mamy bardzo chłonną, nie trzyma wody wcale, dodatkowo las wysysa z niej wszystko i co posadzimy, schnie nam na potęgę. Będę pewnie o tym pisał jeszcze nieraz.
A z innej beczki: pokazywałem niedawno zaczątek trzymanka do nowokupionej szlifierki, proces dostosowywania gniazdek w ścianie… Wypadałoby więc pokazać i co z tego wyszło 🙂
Gołe uchwyty pospawane, pomalowane i przymocowane do ściany:
I etap finalny:
Muszę przyznać, że szlifierka stabilnie zamocowana mocno zyskuje, już nie trzeba w trakcie jej użytkowania jedną ręką przytrzymywać korpusu, by całość nigdzie sobie nie poszła, można ją wyłączyć i zostawić bez konieczności czekania, aż się zatrzyma. No i miejsca nie zajmuje, a to u mnie jest cenne już.
i na koniec jeszcze zapowiedź nowego urządzenia. Urządzenia, którego szczerze mówiąc, nawet nie wiem jak nazwać. Głównie z powodu, że słowo „sterownik” już mi się trochę przejadło…
Cóż, ostatnio było o nazewnictwie doktora Dundersztyca, niech więc będzie. Panie i Panowie, oto… GARAŻONATOR:
Świeżo zlutowane, jeszcze nawet nie włączane choćby testowo ustrojstwo już czeka na oprogramowanie. A ja już piszę, co to takiego.
Generalnie rzecz biorąc urządzenie ma wspomagać wjeżdżanie do garażu. Idea jego zaś bazuje na kupionym dawno dawno temu w Lidlu prostym ultradźwiękowym czujniku parkowania. Takie sprytne urządzonko, które powieszone na ścianie garażu mierzy jak blisko dojechał doń samochód i pokazuje to w formie wizualnej. Nie, nie mam problemów z parkowaniem „do ściany”, nasz samochód zresztą jest wyposażony w takie czujniki ze wszystkich stron fabrycznie, nie o to jednak chodzi. Ten wynalazek z lidla kupiłem, bo strasznie mi się spodobała sama jego forma. Kupowałem go w czasie, gdy nasz dom z garażem był tylko w planach. Od tamtej pory czujnik sobie przeleżał w gratach, my zaś dorobiliśmy się garażu, mnóstwa klamotów w tymże garażu oraz innego samochodu. Trochę większego od poprzedniej skodziny.
Summa summarum, garaż pełen dwóch regałów, taczki, sanek, rowerów, szpadli, grabi, opon na podmianę i tym podobnych zrobił się bardzo ciasny, wjeżdża się do niego z bardzo niewielkim marginesem błędu, a jeśli się chce, by ze wszystkich stron dało się choć od biedy swobodnie otworzyć drzwi, by klapa od bagażnika (kombi!) dała się podnieść nie zawadzając o nic i by sam garaż dało się zamknąć, samochód trzeba postawić naprawdę dość precyzyjnie. I choć dawno dawno temu zbliżony problem u mojego ojca rozwiązałem przy pomocy uwieszonej pod sufitem pingpongowej piłeczki na sznurku i kropki namalowanej na szybie auta (parkowało się tak, by jedno dotknęło do drugiego), to przecież oczywiste było, że teraz nie mogę sięgnąć po tak prymitywne i zawodne metody, nie? 😉 Zwłaszcza mając pod ręką taki fajny kawałek fabrycznego „czujnika parkowania dla blądynki” (ą!) 🙂
Urządzenia w komplecie nie mogłem zastosować z powodu, że ten wynalazek nie dawał się przekalibrować (odległość wykrywana przez niego i pokazywana jako optymalna była dla mnie za duża), poza tym nie zapewniałby mi tego, na czym mi zależało najbardziej, czyli pewnej detekcji, czy jakiś fragment samochodu jest jeszcze w świetle bramy garażowej, czy już nie.
Stąd zatem pomysł własnego garażonatora, który przy pomocy tychże światełek będzie informował: „no jak parkujesz, baranie, no jak”, a przy okazji załatwi i kilka tematów pobocznych:
- bariera optoelektroniczna w bramie garażowej -> stwierdziwszy przeszkodę (w domyśle samochód) stojącą „w bramie” nie pozwoli zamknąć tejże bramy, blokując jej napęd, a jednocześnie sygnalizując to sygnalizatorem.
- druga bariera zainstalowana 20-30cm dalej – poprawnie stojące auto ma ją zasłaniać i wtedy będę miał zielone światło oznaczające poprawnie zaparkowany samochód. Jeśli wjedzie głębiej, będzie to oznaczać, że wróóóóć, za daleko!, co też zasygnalizuje sygnalizator 🙂 Nie mogę się tylko cały czas zdecydować, czy czerwone światło przypisać bramie, a żółte „za daleko”, czy na odwrót (jako bardziej logiczne: czerwone = STÓJ)
- przy okazji odczyta stan obu bram, garażowej i wjazdowej na posesję, czy dana brama jest otwarta czy zamknięta, a tą informację wyśle mi w automatykę domową, dzięki czemu będę miał to zwizualizowane na monitorku w kuchni (niezamknięta brama będzie sobie migać na czerwono) i właściwie w dowolnie inny sposób będę mógł to wykorzystać, ot choćby automatycznie gasić światło w garażu po jego opuszczeniu. Obecnie też się gasi automatycznie, ale po kilku minutach dopiero.
Się zrobi całkiem, to się pokaże 🙂
Commented: 3 marca 2016 at 13:22
Panie Jarku, jesli to nie tajemnica to o jakim chińskim serwisie aukcyjnym Pan pisze ?
Commented: 3 marca 2016 at 16:28
Aliexpress, ale z tego, co wiem, to pozostałe popularne (banggood, alibaba itp.) działają podobnie. Płaci się przelewem, normalnie w złotówkach, oczywiście z przelicznikiem PLN/USD
Commented: 8 marca 2016 at 20:23
Ten kolisty odblask w „czujniku parkowania dla blądynki” (ą!) to Twoja lampa ze szkłem powiększającym, czy na aparacie masz zamontowany ring flash?
Commented: 8 marca 2016 at 20:25
Sam sobie odpowiem – chyba jednak nie ring flash, bo pod odblaskiem na zielonym szkle widać (jeśli się nie mylę) flash lampy aparatu.
Commented: 8 marca 2016 at 21:05
To oczywiście moja lampa ze szkłem powiększającym, ring flashy do komórek nie robią, a od jakiegoś czasu niczym innym zdjęć nie robię. Lenistwo, panie, czyste lenistwo.
Commented: 8 marca 2016 at 21:11
Co prawda nie podejrzewałem Cię o takie zapędy, by zmajstrować/kupować takie cuś, ale proszę – robią 😉 http://www.alibaba.com/product-detail/Ring-self-light-smart-phone-built_60424543697.html?spm=a2700.7724857.29.108.onI2jP
Commented: 8 marca 2016 at 21:14
Napis „Beauty” w połączeniu z przystosowaniem do selfików mnie urzekły, bierę!
Commented: 8 marca 2016 at 21:14
O, nawet uczą, jak samemu zrobić: http://l i f e h a c k e r.com/5973970/build-this-diy-ring-light-for-your-smartphone-and-take-better-photos-on-the-go 😀 (musiałem rozstrzelić literki, bo filtry złapały jako niebezpieczną treść :D)
Commented: 13 marca 2016 at 13:45
Co to za złącza w tym garacośtam?
Na marginesie – łatwo przeoczyć rozbudowę istniejącego wpisu który się już czytało..
Commented: 13 marca 2016 at 16:18
Złącza nazywają się „WF”, do kupienia chyba wszędzie 🙂
Rozbudowa? Nic tu o ile mnie pamięć nie myli nie dodawałem…