W poprzednim wpisie omówiłem chyba wszystkie elementy kubłowystawiatoinatora, pora więc pokazać wreszcie, jak to wygląda.
Zanim do tego jednak przejdę, jeszcze kilka słów uzupełnienia odnośnie siłownika furtki. Dobierałem go trochę na chybcika, generalnie mając już dosyć tematu i chcąc go wreszcie odfajkować, jako zrobiony. Siłownik miał być możliwie mały (bo do furtki) i możliwie tani (bo do śmietnika). Padło na dość popularny na allegro model sprawiający wrażenie garażowej produkcji w oparciu o silnik od wycieraczek, wybrałem go bo był tani i wydawał się wystarczający, a alternatywy zaczynały się od cen kilkakrotnie większych. Z perspektywy oceniam to jako jedną z gorszych decyzji w tym projekcie i kandydat nr 1 do ewentualnej wymiany kiedyś. Jest strasznie wolny i strasznie hałaśliwy, wiem, że te napędy z dłuższą śrubą są też sprzedawane do otwierania bram i szczerze mówiąc, to musi być komiczne. Ja mam najmniejszy siłownik z produkowanych, proces otwierania furtki (furtki!) trwa około 30 sekund, przy akompaniamencie jazgotu słyszalnego na całą ulicę (dźwięk pracującego starego robota kuchennego). Jak wygląda współpraca kilka razy dłuższego siłownika bramą? Podjeżdżamy pod dom i czekamy dwie minuty aż się brama dostojnie otworzy?
Może go kiedyś zmienię. Póki co – jest, działa:
Wróćmy do elektroniki. Środek skrzynki sterującej pokazałem, omówiłem dość dogłębnie, pora zatem na widok od zewnątrz, prawda? 🙂
Oto i on! U dołu wyłącznik główny, a zarazem przycisk awaryjnego stopu, wyżej zaś to, co istotne: jeden przycisk od wysuwania, drugi od wsuwania, wysunięcie wózka jest zawsze poprzedzone otworzeniem furtki, poprawne wsunięcie wózka inicjuje zamykanie furtki. Każdy z tych procesów można w dowolnym momencie przerwać dowolnym z tych przycisków. Wyświetlacz prezentuje stan pracy urządzenia, lampka „status” obok kolorami czerwony/zielony sygnalizuje, czy wszystko jest ok. Na bycie OK składa się aktualny stan mechaniki, łączność wifi z domową siecią oraz dostępność serwera, który tym wynalazkiem zarządza. Wokół tego wszystkiego zaś – piękny przykład mych umiejętności graficznych 😀
No dobra, niech będzie, że plastyka nigdy nie była moją mocną stroną, ale jedna rzecz tu zasługuje na uwagę, bowiem cichcem się tu odbyła nieduża rewolucja w temacie robienia opisów i płyt czołowych do amatorskich urządzeń. Jestem stary majsterkowicz i amatorskich obudów widziałem już ogromne, mnóstwo, zarówno tych robionych samemu, jak i cudzych. Opisy to zawsze dla amatora jest trudny temat, do sitodruku nie każdy podejdzie, zwykle więc się kombinuje. Można pójść na łatwiznę i załatwić sprawę naklejanymi wytłaczanymi paskami z drukarki DYMO (dla mnie osobiście nie ma chyba paskudniejszego rozwiązania). Można napisy wykonać samemu wodoodpornym pisakiem, można je potem nawet zabezpieczyć warstwą lakieru. Można wykorzystać literki samoprzylepne, czy te wycinane z folii (efekt równie brzydki, jak tasiemki DYMO), czy te przenoszone ołówkiem kalkomanie, niegdyś popularne, obecnie chyba nie do kupienia (a szkoda, tutaj pokazywałem efekt użycia takich literek, one były całkiem fajne). W wielu swoich obecnych projektach używałem czołówek drukowanych po prostu na kartce papieru, kartka była następnie laminowana i przyklejana do obudowy.
Takie laminowane czołówki wydawały mi się szczytowym osiągnięciem, zapewniały w sumie wszystko, czego można było potrzebować: czołówka drukowana na drukarce, zabezpieczona przed brudzeniem paluchami, możliwość (dzięki elastyczności folii) robienia „krytych” przycisków, czy (po wykonaniu przed zalaminowaniem otworu w kartce) lampek kontrolnych. Miały jednak dwie istotne wady: całkowity brak wodoodporności (jak kropla wody wsączyła się w papier pod folię, to mogiła) i nadal dość papierowy wygląd.
Rewolucja przyszła przypadkiem. Mianowicie, szukając czegośtam w internetach, w ofercie sklepu internetowego zobaczyłem pozycję: „folia samoprzylepna do drukarki laserowej”. O i to było to! Folie transparentne, białe połysk/mat, metalizowane… się wsadza taką folię do drukarki, się drukuje na niej co się chce i się ma. Na powyższym zdjęciu mamy czołówkę wykonaną na takiej właśnie folii, ta konkretna jest folią srebrną matową, na zdjęciu wyszła jak biała, ale jest to taki lekki metalik. Nadruk jest trwały, co prawda nie katowałem go w żaden sposób, ale od pocierania palcem, czy szmatą nie schodzi, powyższe zdjęcie było robione tuż po naklejeniu, obecnie ta skrzynka ma już ładnych kilka miesięcy i nic się nie zdegradowało.
No dobra, dosyć tego pitolenia, czas na prezentację wynalazku w działaniu. Mam póki co nagranie z fazy jeszcze przed zamontowaniem siłownika do furtki, ale może to i dobrze, film przynajmniej nie zanudzi 30sekundowym oczekiwaniem, aż się furtka otworzy, a potem drugie tyle, aż zamknie. Jeszcze jedna uwaga: film nagrywany telefonem, w ciasnym pomieszczeniu śmietnika, skutek jest taki, że napęd wózka słychać głośno, co najmniej jak wspomniany wcześniej robot kuchenny. Otóż nie. Ten napęd jest cichutki, jego wewnątrz śmietnika po prostu słychać, na ulicy jest to już ledwie nie zwracający uwagi szmer. Siłownik furtki zaś – oj, tego to dopiero słychać…
Co tu jeszcze nie jest zrobione i być może kiedyś zostanie uzupełnione?
- na pewno kiedyś umyję tą kostkę brukową, a i sam śmietnik od wewnątrz doczeka się wreszcie jakiegoś wykończenia.
- waga. Jeszcze przed „przerwą” w pisaniu omawiając ten projekt pisałem, że platforma na której stoi kubeł jest ruchoma, oparta na tensometrach i waga kubła ma być rozpoznawana przez system. I to wszystko w zasadzie jest zrobione, platforma jest ruchoma, stoi na tensometrach, okablowanie jest wprowadzone do skrzynki, mam moduł (gotowy chińczyk) odczytu tejże wagi. Czemu więc nie ma wagi kubła na wyświetlaczu? Przez moją, kruca bomba, nieuwagę. Projektując elektronikę, rzuciłem jedynie okiem na opis tego chińskiego modułu (HX711), zobaczyłem wyprowadzenia SDA i SCL, stwierdziłem, że aha, to znaczy z procesorem to gada po I2C i ja sobie to podłączę do jednej szyny I2C wraz z innymi peryferiami w projekcie (wyświetlacz, multipleksery). A tymczasem DUPA! Udostępniona przez chińczyków biblioteka z oprogramowaniem do tej wagi ma swój protokół I2C, który niestety nie jest kompatybilny z niczym. Więc pozostaje albo tworzyć obsługę modułu samemu od zera (na co jestem za cienki) albo poświęcić cały interfejs I2C tylko dla wagi. A ponieważ tu elektronika jest już zrobiona na gotowo i średnio mi się chce z nią kombinować, w praktyce oznacza to dorobienie całego osobnego modułu, z osobnym prockiem, który będzie czytał wagę i przekazywał to już w gotowej formie do „mojego” procesora. Szczerze mówiąc, nie wiem, czy mi się będzie chciało to robić, zwłaszcza, że to ważenie kubła w zasadzie jest tutaj po nic, miało być tylko dodatkowym bajerem.
- Siłownik furtki. Ten to mnie wnerwia, wnerwia na tyle solidnie, że jeśli coś będę w tym projekcie zmieniał, to właśnie jego. Kwestia tylko znalezienia czegoś, co będzie małe, zgrabne, ciche i nie będzie kosztowało ciężkich pieniędzy.
- Integracja z domową automatyką. Dużo tu pisałem o łączności z serwerem, tymczasem wstydliwa prawda jest taka, że wynalazek się łączy z domową siecią wifi i tyle. Żeby wystawić albo schować kubeł, muszę (jeśli oczywiście nie chcę wyjść na dwór i w śmietniku kliknąć przycisk) z dowolnej przeglądarki internetowej w domowym komputerze wysłać do kubłoinatora odpowiedniego URLa. Teoretycznie mógłbym te urle wprowadzić sobie do serwera Domoticza i wystawianie/chowanie kubła zlecać Domoticzem, tak jak to się dzieje z podlewaniem, czy roletą. Sęk w tym jednak, że domoticz mnie się znudził. Jest już passe, w niełasce i dogorywa. Działa znaczy, ale docelowo jest do likwidacji, zamiast niego jest już postawiony serwer Home Assistant. Który to system jest cudny, elastyczny, wszystkomogący i w ogóle och i ach. I tylko ma jedną, malutką wadę: jest trudny. Na tyle trudny, że tematu wirtualnego przycisku wysyłającego URLe i odbierającego zwrotne URLe ze statusem jeszcze nie rozpracowałem. Ale Home Assistant to temat na osobną opowieść.
I na koniec jeszcze odpowiedź na pytanie, które mnie gnębiło we wczesnej fazie projektu: jak na wynalazek zareagują śmieciarze i czy będą współpracować, czy kubeł będzie grzecznie odstawiany na wózek. Jak zareagowali – nie wiem, bo nie miałem okazji spytać, zresztą gdy oni przyjeżdżają, kubeł po prostu stoi „wyjechany”, nie widzą go w ruchu, ale współpraca w temacie odstawiania pustego jest perfekcyjna, po poróżnieniu kubełek jest ładnie odstawiany na wózek. Jeden tylko drobny minus wynikający pewnie z tego, jak oni go łapią: odstawiają go zawsze odwrotnie, tak, że gdy wózek wjedzie do śmietnika, klapa otwiera się „na wyrzucającego” i trzeba go potem ręcznie obracać. Ale sorry, obrotnicy do wózka już nie będę robił, obrócenie pustego wózka choćby przy najbliższym wyrzucaniu śmieci już nie jest problemem 🙂
Commented: 17 lipca 2020 at 08:48
Odpalam pocztę i moim oczom ukazuje się nagłówek wiadomości: „Jarek.P”. Patrze i oczy przecieram, dla pewności stronę otwieram i faktycznie jest! I to nie jeden a aż dwa wpisy się ukazują 🙂
Dobrze znów czytać co to zapalony majsterkowicz-elektronik zmajstrował.
Oby „wincej” wpisów, może także historycznych 😉
Pozdrawiam.
Commented: 20 lipca 2020 at 02:12
Jak by powiedział klasyk „dobbbrra rrrobbbota” 😂 Mamy w końcu XXIw. Ps. Ja rozumiem, że praca w pracy, praca w domu, niemoc, brak weny, Covid itp. ale tak żadnego znaku życia nie dać tyle czasu. A teraz tak zupełnie serio, gratuluję pomysłu i wykonania, chapeau bas i czekam na kolejne posty. Pozdrawiam serdecznie.
Commented: 18 stycznia 2021 at 13:44
Poczytuję sobie równolegle plany SpaceX na budowę bazy na Marsie i twoja opowieść o zrobieniu kubłoinatoradlakombinatora z tyloma rzeczami które trzeba było uwzględnić znienacka daje kontekst jakie to może być niewyobrażalnie trudne, przewidzieć i zaradzić tym wszystkim haczykom czyhającym na inżynierów.
Lektura swoją drogą bardzo smaczna, oczywiście prosimy o więcej.
Commented: 18 stycznia 2021 at 21:06
A dziękuję i od razu kajam się za to, że odpowiedzi na „prosimy o więcej” jakoś nie ma, no kruca bomba, jakoś czasu nie ma 🙂 A co do haczyków – dużo w tym wpisie pisałem o siłowniku do furtki, który się wydaje najsłabszym punktem projektu. Cóż, prorocze słowa to były. Kubłoinator jeździł co dwa tygodnie od późnej wiosny aż do zimy bez jednej awarii. Przyszła zima, przyszły pierwsze mrozy i o ile mój mechanizm, wypychający kubeł cały czas pracuje niezawodnie (ale tam jest taki zapas mocy, że gruba zaspa musiałaby być, by jej nie przepchnął), tak niestety, ale siłownik furtki wziął i poległ. Plastikowa przekładnia się rozmieniła, niestety, na drobne. Nowy, lepszy (i mniej więcej 2x droższy) siłownik już kupiony (potwierdzając tym samym w dosłowny sposób przysłowie, że kto tanio kupuje, dwa razy kupuje), oczywiście wymiary inne, więc całe mocowanie trzeba było zrobić od nowa, czekam na jakieś normalne temperatury żeby to zamontować na miejsce.