Czas na kolejny renament – nie mylić z remanentem. Remanent to remanent, znaczenie można sobie sprawdzić w słowniku, jak ktoś nie wie, renament zaś to coś więcej, to zarówno nazwa czynności, jak i przede wszystkim wymówka. Wymówka, dlaczego sklep zamknięty, czy też dlaczego nowych wpisów nie ma. I o to właśnie chodzi 🙂
Zacznę od pergoli, bowiem jest to jedyny rezultat renamentu, który jest w 100% pozytywny. Pergola jest skończona, obsadzona różami i gotowa do zasiadania. Dodaję zdjęcie jeszcze bez róż, bo z tego całego zamieszania zapomniałem zrobić, potem podmienię:
Po zmianie kąta nachylenia oparcia ławka jest bardzo wygodna, zaś miejsca do sadzenia róż też okazały się być nieprzystające do ilości róż zakupionych przez moją małżonkę, została więc dokupiona paczka „deski podłogowej sosnowej” w Castoramie (najtańsze podręczne źródło ładnie wysuszonego i struganego drewna) i z tejże paczki wykonałem dodatkową donicę do ustawienia za pergolą, stylistycznie dopasowaną do całości. Na zdjęciu – w trakcie malowania:
Do wnętrza donic trafił styropian podłogowy, folia „budowlana” 0,3mm oraz po cienkiej rurce do nawadniania na każda donicę.
A jak już przy nawadnianiu jestem – nawadnianie przeżyło sobie właśnie awarię. Szlag trafił kartę pamięci wykorzystaną przez Raspberry, a ponieważ rzecz jasna prawdziwi twardziele backupów nie robią, zwłaszcza takich małych… urządzeń, powiedzmy, to całą konfigurację musiałem odtwarzać z pamięci oraz notatek odgrzebanych w różnych zakamarkach mojego laptopa. Dało się, ale i że nauka nie poszła w las, nowa wersja domoticza backupuje już mi się na zewnętrzny dysk sieciowy.
Drukarka 3D – no tutaj to już czad zupełny. Mechanicznie montuje się na całego:
I to jest ta pozytywna strona zagadnienia. To, co widać na zdjęciach to jest nadal może z 50% okablowania dopiero, niemniej jest to na dobrej drodze i chyba nie muszę się tego wstydzić. Czego, niestety, nie mogę powiedzieć o stronie elektronicznej. Przyszła mi elektronika z chin, uruchomiłem ją sobie na biurku, załadowałem soft i cały ucieszony, że działa, zamontowałem do drukarki. Na biurku zasilałem toto przez gniazdo USB, tu zaś podłączyłem już do zasilacza. I co? Wielka chwila, pstryk wyłącznikiem i…. i nic. Cicho, ciemno, śladu życia, tylko wentylatory (podłączone wprost do zasilania) zaszumiały. Szybkie badanie „co się, [piiiip], dzieje”, wynik: zasilanie 12V podłączone do RAMPS’a (drukarkowo zorientowani wiedzą, niezorientowanym pokrótce wytłumaczę tylko, że chodzi o ta czerwoną płytkę widoczną na zdjęciach) nie jest podawane do Arduino (komputer zarządzający całością, na zdjęciach zasadniczo niewidoczny, znajduje się pod RAMPSem, złożony z nim w kanapkę). Płytka rampsa okazała się być bardzo niewdzięczna dla „reverse engineering” i choć co prawda, jak teraz już wiem, w sieci jest dostępna jej pełna dokumentacja, schemat, wszystko, kto by tam po dokumentacje sięgał! Z lupą prześledziłem sobie ścieżki, wyszło mi, że wchodzące na układ 12V mam na złączu AUX i to samo powinno być na innym złączu. Tu opisane jako Vin, tam jako Vcc, to przecież to samo, nie? Więc po co szukać przerwy (która była, gdzieś przelotka niedrożna najprawdopodobniej), wystarczy zewrzeć te dwa piny, jak sobie genialnie wymyśliłem.
Normalnie, nie rozumiem, za późno było, zmęczony byłem, pomroczność jasna mnie dopadła, w każdym razie dokonałem arcydzieła, podłączyłem sobie zasilanie 12V wprost na linię 5V, wykańczając tym prostym sposobem samo arduino, a być może również i pozostałe komponenty elektroniki: wyświetlacz LCD, stepsticków też nie jestem pewien, choć one akurat powinny przeżyć. Tak więc póki co w uruchamianiu drukarki jest mała przerwa, czekam na nową elektronikę… szlag!
Dodaj komentarz