O rakietach miało być, ale jakoś się nie składało do tej pory. Zatem będzie hurtem. Ale najpierw, na zachętę – platforma startowa wraz z zatankowaną i gotową do startu rakietą na stanowisku, gotowa do odpalenia:
I tak, wiem, że ta rakieta bardziej przypomina butelkę po mineralce, niż rakietę, ale uwierzcie, to JEST rakieta. Naprawdę, nie stateczniki i aerodynamiczny czubek robią z rakiety rakietę 🙂
Rakieta jest napędzana wodą wyrzucaną przez zgromadzone w butelce sprężone powietrze. Cała sztuka wystrzelenia takiej rakiety sprowadza się własnie do tego: jak to powietrze tam wpompować do odpowiedniego ciśnienia.
Historia zaczęła się jeszcze w zeszłym roku, gdy zainspirowany filmikiem obejrzanym na YT (ciekawi niech sobie wpiszą hasło ‚water rocket’ i pooglądają, cokolwiek), nudząc się na działce u moich rodziców zrobiłem coś podobnego z tego, co pod ręką, pompki samochodowej, kawałka rurki i przewierconego osiowo (wiertarka była jak raz pod ręką) patyka w roli czopa do butelki. Czopem sie zatykało butelkę ustawioną pionowo, pompowało pompką samochodową dotąd, aż czop zostawał wystrzelony samoistnie, butelka wtedy startowała w drugą stronę (zwykle w górę. Zwykle…). Latało ładnie, choć niezbyt wysoko, ot, czasem metr, czasem pięć. Maksimum, co się udało, to na jakieś 10m. Generalnie było ciężko z powodu tragicznej szczelności czopa.
W tym roku obiecałem dzieciom coś solidniejszego. Wyrzutnia rakietowa v.2 powstała dwa tygodnie temu z przewierconej osiowo śruby zamkowej z nasuniętym na nią korkiem i wklejoną do wnętrza końcówką do pompowania:
Sposób użycia identyczny, jak poprzednio, szczelność trochę lepsza, niemniej samoistny „zapłon” (znaczy wystrzelenie korka) powodował, że ciśnienie i tak w butelce nie osiągało zbyt wielkich wartości. Ta rakieta latała mniej więcej na wysokość czubków naszych sosen (czyli kilkanaście metrów) i niestety po którymś locie tamże została. Na ziemię wróciła dopiero po ostatnich wichurach:
jak widać, rakieta miała dorobiony wzorem tanich, chińskich rakiet stabilizator „kijkowy”, który też pomagał ją wystrzeliwać w odpowiednią stronę. Niestety, taka rakieta mnie nie zadowalała. Czułem, po prostu czułem, że w konstrukcji tkwi dużo większy potencjał, a jedyne, co trzeba, by go wykorzystać, to ciśnienie. Większe! Co zrobić, by korek nie wystrzeliwał zbyt szybko? Próbowałem go początkowo skręcać po wciśnięciu w butelkę, dociągając nakrętkę na śrubie, ale to niewiele dawało. Wtedy z pomocą przyszły (jak zwykle) internety. Ktoś już miał ten problem, ktoś już go rozwiązał. A rozwiązanie opublikował. Dzięki czemu ja mogłem się zainspirować i zrobić swoją, Jarkową wersję v.3.
Problem, jak to zwykle z problemami bywa, jest trywialny: co zrobić, by butelka z korka nie wystrzeliwała zbyt szybko? Przytrzymać ją!
Jak podejrzałem w internetach, rakieta startuje z rury. W oryginale rodem z USA była to rura PVC, u mnie pod ręką było PP, ale to nie ma znaczenia. Jest rurka, na którą się nadziewa butelkę. Miejsce nadziania ma być szczelne i odporne na dość duże ciśnienie. Co zrobić? Ano, Jasiu, bierzem dane rurkie, wsadzamy w tokarkie i toczymy w niej kryzę. W tą kryzę pakujemy zaś znaleziony w warszatowym hydraulicznym szpeju oring (jakiś typowy, bodajże od uszczelniania wylewek w klasycznych bateriach łazienkowych). Głębokość kryzy musi być taka, by butelka na oring nasuwała się dość ciasno, ale swobodnie.
Drobna podpowiedź dla osób JESZCZE nie posiadających tokarki: to dałoby się zapewne wypiłować pilnikiem. Na upartego zresztą samo owinięcie rurki taśmą PVC tak, by uzyskać ciasne pasowanie też by pewnie wystarczyło. To w sumie nie musi być jakieś super szczelne, ważne tylko by pod ciśnieniem nie ciekło na tyle szybko, że całe paliwo nam zejdzie zanim ciśnienie startowe uzyskamy.
Dalej rurkę w dowolny dostępny sposób przystosować należy do mocowania na platformie oraz pompowania powietrzem. Ja wykorzystałem kolano „z uszami”, przewiercony na wylot korek z wklejoną końcówką do pompowania kół (wycięta ze zbędnej dętki), samą rurkę startową zaś zgrzałem z końcówką gwintowaną. Całość skręcona i przymocowana do kawałka płyty meblowej.
(Tu drobna dygresja: spostrzegawczy czytelnicy zauważyli być może, że w wielu moich konstrukcjach, jeśli tylko gdzieś jest użyty kawałek płyty laminowanej tego typu, przewija się bardzo podobny kolor okleiny. Przyczyna tego jest prosta: to wszystko są fragmenty mojego starego biurka, które wiernie mi służyło przez lata na starym mieszkaniu, aż wreszcie przyszedł na nie koniec, a że nie miałem sumienia wywalić go na śmietnik, to go wreszcie rozłożyłem „na deski” i przydaje się cały czas 🙂 )
Doszedłszy do tego etapu mamy już stojącą pionowo rurę, na którą możemy nadziać butelkę i napompować powietrzem. Zostało teraz do zrobienia najważniejsze: coś, co przytrzyma nam butelkę do momentu uzyskania pozwolenia na start. Co jest najlepsze do przytrzymywania? Trytytki! Tu co prawda w nietypowej roli, ale nie mniej przez to skuteczne. Osiem trytytek rozłożonych wokół rurki i przyklejonych taśmą Duct Tape:
Butelkę wprowadzamy w to po prostu na wcisk:
Szczyty trytytek elegancko łapią za kryzę butelki. Są elastyczne, nie trzymają niemal wcale, żeby zaczęły trzymać, trzeba je wokół kryzy zacisnąć. Ot, np. takim pierścionkiem obciętym z kawałka rurki kanalizacyjnej:
I to już właściwie wszystko. Dla czystej zabawy już dorobiłem system eleganckiego startowania w postaci rolek widocznych kilka zdjęć wyżej oraz dźwigni startowej (znów zabawa tokarką, no ale co zrobić, lubię):
I to właściwie cały wynalazek. Skuteczność – niesamowita. Butelka w połowie wypełniona wodą, wolna przestrzeń napompowana do 4 – 5 barów (tak, wytrzymuje. Butelka PET generalnie bardzo dużo wytrzymuje), jak widać na pierwszym zdjęciu posiłkowałem się tutaj swoim kompresorem (–> „Moje Projekty”), ale pompka samochodowa też by wystarczyła, tyle, że dłużej by to trwało. A potem wystarczy pociągnąć za dźwignię. Efekt jest szokujący. Nie jestem w stanie oszacować, na jaką wysokość butel… tfu! rakieta leci, bo zawsze to ja byłem osobą ciągnącą za dźwignię, a bezpośrednie następstwa tego to m.in. silny strumień wody lejący się z góry na głowę, co mocno utrudnia obserwacje (a także uniemożliwia robienie zdjęć w chwili startu – dopiero potem przyszło mi do głowy, że przecież mogłem dać telefon choćby małżonce, która generalnie była bardzo przeciwna tego typu zabawom i przekonana, że butelka lada moment eksploduje mi w twarz i nie chciała podchodzić bliżej), ale było to znacznie powyżej wysokości naszych drzew, ostrożnie szacowałbym tu na jakieś kilkadziesiąt metrów. Wynik zabawy – niżej podpisany mokry, dzieci szczęśliwe, wszystkie znalezione w domu butelki zdolne do lotu (w tym jedna żonina „od podlewania kwiatków”) zaginione w przestworzach (jedne lądowały w szczycie drzewa i się tam klinowały, inne zaś w ogóle były tracone z oczu i lądowały niewiadomo gdzie, gdzieś poza terenem posesji w każdym razie – za zaśmiecanie terenu z góry przepraszam, ale to w imię nauki było). Ja zaś przemyśliwam, czy nie dałoby się zrobić takiej rakiety dwustopniowej… dwie butelki połączone szeregowo, może dorobione stateczniki,
A co prócz rakiet? Ano rutyna, panie, rutyna. dokończyłem bruk przed śmietnikiem (po czym kolano znów się odezwało, znaczy jestem uczulony konkretnie na prace brukarskie):
Na zdjęciu bruczek widać poniżej furtki śmietnikowej. To parę kostek na krzyż, ale ich ułożenie wymagało dodania tam krawężnika oraz „przesadzenia: istniejących po bokach. Wcześniej były poziomo, ja zaś musiałem je osadzić ze spadkiem, tak, jak bruk. Z rozpędu zrobiłem też kawałek sztucznego kamienia na płocie: dokończyłem porzucony jeszcze w zeszłe lato słupek po prawo od śmietnika i zacząłem kolejny, kamieniując go do połowy wysokości, akurat tej najprzyjemniejszej połowy, tkwiącej w gąszczu dzikiej róży. Gąszczu składającym się głównie z kolców, dodam… 🙁
Cydr – leniwie zaczynał, tydzień temu tu panikowałem, że stare drożdże i że nie chce zacząć fermentować, ale w końcu zaczął, a jak zaczął, to skończyć nie chce. Tydzień czasu już stoi, powinien właśnie kończyć fermentację, a on cały czas tempo pykania w okolicach 1Hz utrzymuje 🙂 I dobrze!
Nawadnianie – działa. Po prostu działa, wszystko jest tak, jak powinno być i naprawdę, aż miło patrzeć, jak wszystko na naszej posesji zaczęło pięknie rosnąć. Różnica w porównaniu z latami ubiegłymi jest ogromna. Drzewka owocowe rosną w oczach, jodła koreańska posadzona kilka lat temu i cały czas będąca w niezmienionej formie, przez tych kilka ostatnich tygodni urosła niemalże o drugie tyle, co jej było. Maliny, poziomki, wszystko rośnie. Nawet drobna, ściółkowa roślinność, o dla przykładu zdjęcie: spróbujcie zgadnąć, dokąd sięga nawadnianie? 😉
Bardzo jestem ciekaw, co jesienią z grzybami będzie. Przed budową w naszym lesie zdarzały się podgrzybki i (raz) kurki. Po budowie regularnie i w dużych ilościach rosły kanie. Teraz, podejrzewam, że cały ekosystem stanął na głowie, więc może te szlachetniejsze grzyby wrócą? Kanie smaczne, ale szczerze mówiąc wolałbym normalne grzyby. Lubię.
Commented: 22 czerwca 2016 at 13:31
Jarek za te plany podbicia kosmosu Antoni się weźmie za Ciebie 😉
A propos rakiet to widziałem rakiety z coca-coli i mentosów. Też fajnie latały ;D
Commented: 22 czerwca 2016 at 14:46
Z coli i mentosów to wodotryski dobre wychodzą, na rakiety za ciężkie trochę. Co innego cola+propan, to lata pięknie. Tylko coli szkoda.
Takie coś mi jeszcze chodzi po głowie:
https://www.youtube.com/watch?v=wuz0curb_hg
Commented: 20 sierpnia 2016 at 20:18
Witam.
Niestety z angielskim u mnie krucho. Czym jest napełniana ta butelka w podanym przez Ciebie linku? Spirytus?
Commented: 20 sierpnia 2016 at 22:35
Tak, zwykły spirytus (podejrzewam, że jagodzianka też da takie same efekty).
Commented: 21 sierpnia 2016 at 20:05
Dziękuję za odpowiedź. Pozdrawiam