Piękną dziś scenkę widziałem w drodze do pracy. Idąc pieszo od stacji metra do swojej firmy mieszczącej się w samym środku warszawskiego Mordoru mijam budowę luksusowego apartamentowca. Nie znam co prawda szczegółów, ale sądząc po lokalizacji i rozmachu samej budowy z pewnością nie będą to tanie mieszkania 🙂 Budowa jest w całości ogrodzona wysokim płotem, a tenże jest w całości wytapetowany reklamami developera budującego apartamentowiec. M.in są tam również pokazane rzuty przykładowych mieszkań.
Chodnikiem naprzeciwko mnie szło sobie dwóch leśnych dziadków 🙂 Takie typowe obdarte, śmierdzące na kilkanaście metrów śmietnikowe żule, w wieku niemożliwym do określenia, w widoczny sposób śpiący gdzieś na wysypisku albo w kanałach, nieśli ze sobą liczne reklamówki pełne dobytku, zgniecionych puszek po piwie i czego tam jeszcze żule nie noszą ze sobą. I akurat, jak ich miałem przed sobą, zatrzymali sie przy jednym z takich rzutów mieszkania i z wielkim zacięciem, wodząc palcami po plakacie zaczęli sobie to mieszkanie urządzać
Niestety, głupio mi było się zatrzymywać i otwarcie podsłuchiwać, więc wiele nie słyszałem, ale budujące (nomen omen) to było 🙂
A jak już o budowaniu mowa – ten drugi, wspominany niedawno domek zaczyna się rodzić. Trochę w bólach, bo na dzieńdobry wyszło mi, że o ile mokra tarcica jest do kupienia wszędzie, tak z suchą jest duuuży problem. Suche są w sprzedaży tylko deski albo jeden rodzaj kantówki, o wiele za solidny dla moich potrzeb. No, chyba, że sobie pójdę do Castoramy i zapłacę po 10zł za metr kantówki (którą, niesuszoną na składzie budowlanym sprzedają po 2zł). W końcu, gotowym będąc nawet budować ten domek z mokrego (co tam, w tym sezonie by się dzieciaki kleiły, ale za rok już by było suche), poszedłem jednak po rozum do głowy i pomyślałem o leżącej cały czas na podwórku mocno już okrojonej stercie drewna pobudowlanego, wielokrotnie wspominanych w Dzienniku desek szalunkowych i innych takich. W tejże stercie miałem na przykład elegancką solidną kantówkę (żebra szalunku stropu), brudną i czarnosiną, ale poza tym w zupełnie dobrym stanie. Wystarczyło z niej pousuwac gwoździe i poświęcić jej półtorej godzinki ze strugarką w ręku, oto efekt:
Prawda, że elegancka, czyściutka, prawie-jak-nowa kantówka? Prawda? 😉
(a strugarkę to sobie muszę nową kupić, bo w tej już łożyska się chyba kończą, wyje jak potępiona momentami. Dziesięć lat już ma, więc ma prawo).
Przed końcem dnia jeszcze zacząłem sie bawić w złącze ciesielskie. Brak wprawy, oj bardzo brak… Wymyśliłem sobie (w sumie sam nie wiem, po co), że nie będę żadnych blach łącznikowych stosował, tylko jak się bawić w ciesiołkę, to na całego i te kantówki (tworzące ramę nośną pod domem) połączę na czopach. Dziś zrobiłem jedno kompletne złącze narożne. Przede mną jeszcze trzy. A potem dwa wewnętrzne do środkowej podłużnicy. Następnie, jak mnie szlag nie trafi i całości po prostu nie zbiję „na goździe”, jeszcze cztery wewnętrzne do rozpórek. I na koniec już, raczej jako fantazja czysta, czopy do osadzenia mieczy.
Dodaj komentarz