Dziś skończyłem dach. Oczywiście, zgodnie z wszlekimi regułami sztuki budowlanej, na szczycie dachu została zatknięta wiecha. W roli wiechy wystąpiło pierwsze zielsko, które się pod rękę nawinęło, lebioda, czy inne diabelstwo, wybaczcie, nie miałem głowy do wicia wianków, symbol się liczył!
Wiecha została jak należy podlana, czym tam domowa spiżarnia dysponowała 🙂 Uczyniwszy zaś zadość budowlanemu zwyczajowi, zabrałem się za wykończenia. Najpierw jednak kilka słów na temat deskowania dachu. Domek wraz z nogami ma całkiem słuszną wysokość, do tego rozpiętość połaci dachu powoduje, że tak po prostu z drabiny przystawionej do boku sięgam najwyżej do połowy. Deskowanie póki się dało robiłem od wewnątrz, stojąc na niedużej drabince, ale sam szczyt już nie dało rady, trzeba było wymyślić coś innego. Wymyślałem więc. Sam w domu, w towarzystwie jedynie małych dzieci – idealna okazja do spierdzielenia się z dachu i połamania nóg, prawda? 😉 Kombinowałem więc, jak mogłem. Niestety, nie robiłem zdjęć, więc wyobraźnię uruchomić proszę 🙂
Pomysł pierwszy: położę na dachu górę od drabiny trzyczęściowej, zaczepiając ją o kalenicę jej fabrycznymi występami (tymi do ryglowania o pozostałe części drabiny) i będę łaził po tym. Nawet działało, ale występy drabiny krótkie, w czasie przechodzenia z opartej o dach innej drabiny na tą położoną na dachu całość zachowywała się niestabilnie, bałem się, że zjedzie.
Pomysł drugi: góra od drabiny leży na dachu cały czas, jednak jej zwisający dół postanowiłem oprzeć o resztę trzyczęściowej drabiny rozstawioną w „A”, dla zwiększenia stabilności związałem jedno z drugim linką. Nawet działało, nawet wszedłem na to i dopiero na górze dotarło do mnie, że to się źle skończy, bowiem drabina rozstawiona w „A” raczej nie będzie lubiła obciążenia skierowanego w bok i po prostu się złoży. Przemyślawszy to, baaardzo ostrożnie zszedłem na dół, pomysł zarzuciłem.
I wreszcie pomysł trzeci: cała trzyczęściowa drabina zmontowana w długą sztangę z pełnym wysięgiem i oparta o dach pod takim kątem, że jej góra po prostu leżała płasko na dachu. Kąt dachu do poziomu: 35 stopni, pod takim też kątem stała drabina, tworząc tym samym bardziej stromy pomost, niż drabinę sensu stricto 🙂 Trochę sie obawiałem jej wytrzymałości na takie obciążenie, ale pamiętawszy, że z solidniejszymi drabinami (ale za to na dużo dłuższym wysięgu) bez problemu robili tak nasi dekarze, zaryzykowałem. Zadziałało bez problemu. Wszedłem, przybiłem, zszedłem.
A co do wykończeń: robią się. I nawet parapety już są, parapetówę dzieci mogą robić!
Dodaj komentarz