Deklarowałem co prawda ostatnio, że aktualnie nie żyję, ale niestety, w korpoświecie nie ma miejsca na takie błahe problemy, jak zgon pracownika. Pracownik ma przyjść do roboty, stawić się jak codzień na Mordorze i realizować targety, maczować tabele, analizować pałerpointy i przede wszystkim dbać o wspólną przyszłość korporacji! O samorozwój! Widzieć ścieżkę swej kariery! Kreatywnie podchodzić do problemów! (i mniejsza o to, że 3/4 z tego w pracy nie robię, moje korpo jest czysto techniczne i pozbawione większości korporacyjnych bezsensów, a mój manager nie dość, że targetów nie narzuca, to nawet w krawacie nie chodzi, fakt jednak pozostaje faktem: trzeba było się dziś zwlec i przyjść do roboty, o!)
Echhh…. ja chcę z powrotem do mej piwnicy! Tamże pojawił się już zarys hydroforu:
Hydrofor jak hydrofor, w każdym sklepie są takie hydrofory, prawda? 😉
To ja może przypomnę tylko, że ten konkretny hydrofor choć obecnie ma wygląd takiego sklepowego, zbudowany jest w oparciu o kupiony za grosze na składnicy złomu zbiornik i ogrodową pompę z odzysku, a najdroższa inwestycja, którą musiałem dokonać, by powstało to, co na zdjęciu, to elastyczna rura w oplocie – caaałe 44zł. A przepraszam, presostat jeszcze z manometrem, też coś koło tej kwoty.
W tygodniu zacznę sobie to pomału skręcać… Póki co hydrofor jest poskręcany na próbę jedynie, żeby wymierzyć, gdzie on ma właściwie być przymocowany, czy wszystko do siebie pasuje, by skrócić rurę studzienną. I zarazem, by udowodnić, że dzieciom do szczęścia naprawdę nie są potrzebne wypasione zabawki za setki złotych, czasem wystarczy kartonowe pudełko. Albo zrzynek rurki:
(uprzedzając pytania: nie, to na ścianie, to nie jest to pojemnik na wodę święconą 🙂 )
i z zupełnie innej beczki: moja strona jakby nie patrzeć jest blogiem. I dobrze, że jest, bowiem prowadzenie bloga jest teraz kul i trędi. Każda szanująca się osoba prowadzi bloga. Blogeki i blogerzy bywają zapraszani do telewizji, cytuje się ich w mediach…. sława, czerwone dywany. Mnie, kurczę, nikt nie zaprasza, ale liczę wciąż na to, że to się zmieni, a ponieważ, jak na początku pisałem, trzeba kreatywnie podchodzić do swej przyszłości i dbać o samorozwój, przeanalizowałem problem twórczo. Problem okazał się być sprowadzalny do prostego pytania: jakiego rodzaju blogerzy są obecni w mediach? Szybkie przejrzenie internetowych wydań prasy z ostatniego okresu pozwoliło odpowiedzieć na to pytanie: otóż w mediach są obecne trzy odmiany blogerów:
- sławni elektrycy,
- idioci budujący popularność na głoszeniu zwariowanych tez i czepianiu się znanych osób,
- blogerki modowe.
Wielce obiecująco wygląda punkt pierwszy. Ja co prawda nie elektryk, tylko elektronik, ale papiery elektryka mam i to wszelakie możliwe, jakie można mieć w zakresie instalacji powszechnego użytku, więc początek niezły. Niestety pomysł upadł, gdy okazało się, że nie wystarczy być elektrykiem, trzeba jeszcze jeździć po różnych dziwnych miejscach, robić tam przy pomocy tabletu zdjęcia z sobą w rolach głównych i zamieszczać je w necie z podpisami złożonymi z losowych liter. Niestety, nie posiadam tabletu, więc ta ścieżka kariery póki co musiała upaść.
Punkt drugi niestety nie podchodził mi w ogóle, ja co prawda bardzo lubię się wygłupiać i może durnia też czasem zdarza mi się z siebie robić, ale jakoś nie potrafiłbym tego robić planowo, w dodatku cudzym kosztem.
Cóż więc zostało? Punkt trzeci… Najtrudniejszy w sumie, bowiem ten rodzaj blogów jest traktowany trochę z przymrużeniem oka, ale cóż, od czegoś trzeba zacząć, może choć jakaś telewizja śniadaniowa się odezwie, zaprosi…
Tak więc Panie i Panowie, chciałbym Wam przedstawić mój najnowszy wiosenny outfit, który szczerze polecam jako uniwersalny strój do prac wszelakich:
Berecik z antenką – sklep z moherami
Koszulka – nie pamiętam
Spodnie – „robocze”, świeżo kupione w Castoramie
Wkrętarka – Makita
Wkrętak – Sandvik
Młotek – Topex
Miarka zwijana – Stanley
Kombinerki – Kinzo
Klapki – Kubota
Mięsień piwny – własny, troskliwie pielęgnowany.
(a tak na poważnie – spodnie, na powyższym zdjęciu ważne są spodnie! Wypatrzyła mi je wczoraj w Castoramie małżonka, jedna jedyna para przeceniona o 50% z bliżej nieokreślonych powodów, spodnie bardzo fajne, na zdjęciu nie widać, ale są wyposażone w niesamowitą po prostu ilość kieszeni, kieszonek, szlufek i pasków do przytraczania, spokojnie mógłbym na siebie załadować jeszcze ze dwa razy więcej narzędzi, niż mam na zdjęciu, niestety zaczęło mi to już ciążyć i zagrażać, że spodnie zjadą wraz z bielizną do kolan w momencie robienia zdjęcia, wstyd trochę by był 🙂
I drugi modowy nabytek, którym chciałbym się pochwalić, to kupiony w promocji w Juli hełm samościemniający do spawania. O, taki:
Miałem ochotę na taki hełm już od dawna, zawsze mi tylko wąż w kieszeni syczał, że za drogie. Kiedy więc zobaczyłem go w tej cenie, stwierdziłem, że dłużej czekał nie będę! Kupiłem, w domu od razu go przetestowałem. Krótko napiszę: REWELACJA! W ogóle nie rozumiem, jak można było do tej pory nie mieć takiego hełmu!
Spawa się w tym znakomicie, jedyny potencjalny problem, to lewa ręka, do tej pory przy spawaniu skutecznie wyłączona z użytku, teraz nagle wolna i swobodna, aż kusi, by sobie coś złapać, przytrzymać… Uważać przy spawaniu będę musiał i tyle 🙂
Commented: 22 marca 2016 at 20:35
Jak już wreszcie zbuduję dom, wykończę swoje „studio” (znaczy się jakby kto pytał, to strych nad garażem) to zaproszę Cię na sesję zdjęciową do kalendarza dla pań domu – będzie się sprzedawał jak ciepłe bułeczki i kasa się będzie lała strumieniami, zaczną się paparazzi, wywiady, sława i chwała 🙂 Hełm fajny, ale koniecznie domaluj płomienie. Tylko koniecznie czerwone. Czerwone są szybsze, wiadomo. A czerwono-czarne to już w ogóle najszybsze, się wie.
Commented: 22 marca 2016 at 22:24
Te z płomieniami były cudne, ale niestety, za ich cenę tych swoich bym dwie sztuki kupił. Tak więc co najwyżej mogę sobie naklejkę w jakimś sklepie z artykułami Gothic sprawić i pierdyknąć na czółko 😀
A studio, sesja zdjęciowa – kurczę, kusisz, kusisz, w końcu żadna szanująca się blogerka modowa nie robi sobie zdjęć komórką, ale jak znam życie, pewnie by się i tak skończyło na sesji piwnej i byłoby po zdjęciach.
Commented: 22 marca 2016 at 22:41
Hmmm… sesja piwna… namówiłeś mnie 😀 Przy czym biorąc pod uwagę moje spożycie sesja to było by w przybliżeniu 2.2123343 butelek piwa średnio czteroprocentowego, po czym padłżembym 😉
Commented: 22 marca 2016 at 23:23
Oj cicho! Mają być męskie klimaty to będą, trzymajmy się wersji, że oglądając mecz w telewizji i rozmawiając o szybkich samochodach, najnowszych komórkach i o…. no tak sobie, o świecie powiedzmy ;), wypijemy po sześciopaku każdy, potem po jeszcze jednym sześciopaku….
[i tu mi podczytująca przez ramię małżonka zaczęła nie wiedzieć czemu przypominać otrzymaną kiedyś od niej w prezencie koszulkę z wymienionymi kolejnymi piwami, każde coraz bardziej rozmytą czcionką, ostatnia pozycja: „gleba”], a na koniec wyjdziemy przed dom ślimaki łapać [Yarpen z Sapkowskiego się kłania].
A swoją drogą, przeczytawszy wyżej o strychu przerabianym na „studio” na 100% byłem pewien, że też o warsztat chodzi, no bo przecież to normalne, że każdy musi mieć swój warsztat. Dopiero z dużym opóźnieniem dotarło do mnie, że ludziska miewają różne hobby i tu „studio” można rozumieć całkiem dosłownie. Tak?
Commented: 23 marca 2016 at 15:44
Tak, chodzi mi o studio fotograficzne, ale raczej nic z tego studia nie będzie, bo ten strych to będzie powierzchnia niemieszkalna, a wiadomo przecież, że na takich powierzchniach nie można nic takiego organizować, więc będzie to strych. Tylko i wyłącznie strych. Nic innego. Co prawda będą tam stały moje lampy studyjne i wisiały będą tła, ale przecież na strychu takie rzeczy też mogą stać. One tam wcale nie będą wykorzystywane. Tylko będą sobie stały. No bo to strych. Nic innego. Tylko strych. A warsztat też będzie, gdzieś sobie będzie. Już się tego warsztatu doczekać nie mogę i już sobie obmyślam konstrukcję frezarki CNC, takiej niedużej, ale własnej. Studiem foto pewnie będzie nasz salon, bo tam miejsca będzie więcej, a nie jakiś tam niemieszkalny, nieużytkowy strych, zapyziały, nad garażem, phi…
Commented: 23 marca 2016 at 15:54
Wzmianka o Sapkowskim wymaga osobnej odpowiedzi, a że w kontekście piwnym się przewinął, to nie mogę nie wspomnieć pewnej anegdoty opowiedzianej dawno, dawno temu przez Oramusa, jak to kiedyś pili z Sapciem na jakimś ogródku przyknajpowym. Sapkowski miał gest i zamówił 50 piw i gdy chciał je przetransportować do stolika, to wredna grawitacja postanowiła mu przeszkodzić i sprawiła, że przez chwile ziemia nasza ojczysta była może nie mlekiem i miodem, ale właśnie piwem płynąca 🙂
No i oczywiście nie może obejść się (skoro to męskie klimaty) bez odwiecznego pytania: Triss czy Yen? 😀
Commented: 23 marca 2016 at 16:07
Ponieważ, zdaje się, wyczerpaliśmy dopuszczalny poziom zagłębiania odpowiedzi, odpowiadam w nowym słupku:
strych – aaaależ oczywiście, że to będzie strych! Najmniejszych wątpliwości nie miałem, jak tylko zasygnalizowałeś, że to powierzchnia nieużytkowa.
Co do Sapkowskiego zaś – powiedzmy, że za sprawą przede wszystkim powiązań rodzinnych jestem dość blisko polskiego fandomu SF, parę osób znam osobiście i duuużo historii słyszałem, nie jestem jednak pewien, czy mogę je upubliczniać, więc może nie tym razem 🙂 Ale tak, twoja anegdota się wpasowywuje, powiedzmy 🙂
A co do pytania jakże typowego dla gawędzących panów po czterdziestce (?) – szczerze mówiąc żadna z nich, ale w kontekście sagi i gdybym się miał utożsamiać, to Yen bez wahania. Choć wyobrażałem ją sobie zawsze trochę inaczej, niż jest wizualizowana w grze. O filmie nie wspominam nawet, bo i nie ma o czym wspominać. Warto chyba tylko po to, by parodiującego film bloga ze streszczeniami odcinków wspomnieć.
Commented: 24 marca 2016 at 20:46
O filmie powiedzieć mogę tyle, że usłyszawszy kto będzie grał Geralta byłem zawiedziony, ale po zobaczeniu kilku pierwszych zdjęć w pełnej charakteryzacji musiałem przyznać, iż Żebrowski był najlepiej dopasowanym elementem filmu. Poza tym jednak film staram się zapomnieć, a już w szczególności pseudo-Jaskra (aktora lubię, do roli jednak mi nie pasował). A serial to już w ogóle wymazuję z pamięci, w szczególności Driady (bo to chyba były Driady) i Olbrychskiego wśród nich… bbrrrrrr… Gra za to świetna, klimatyczna, choć zakończenie mnie troszkę zawiodło (no co u licha Ciri w końcu zrobiła z Białym Zimnem, jak je pokonała/zablokowała/czy co tam z nim zrobiła?).
Do „pana po czterdziestce” jeszcze mi troszkę brakuje, ale już niestety bliżej niż dalej. Wystarczy powiedzieć, że jak czołgi po ulicach jeździły, to już chodziłem 😉
Commented: 24 marca 2016 at 20:58
Dla mnie ten film, a potem serial, to była jedna wielka zgrroza od początku do końca.
A co do gry – uwierzysz, jak się przyznam, że nigdy jeszcze w nią nie grałem? Moje starsze dziecię obecnie się z nią (W-1) zapoznaje, ja jednak, jeśli chodzi o gry, zatrzymałem się w rozwoju na poziomie Half Life, Call of Duty i tym podobnych. Czasu jakoś, kurde, nie ma. Jeszcze jak permanentnie w delegacjach siedziałem, to wieczorem w hotelu w cośtam grywałem, ale w delegacje też już rzadko jeżdżę. Wiedźmina jednak, to muszę nadrobić, choćby z sentymentu!
Commented: 24 marca 2016 at 21:39
W pierwszą część nigdy nie grałem i już raczej nie zagram, grafika już odstrasza. W 2-kę trochę pograłem, ale nie skończyłem, jakoś zapału brakło. Za to 3-kę przeszedłem i polecam – bez problemu można się wczuć 🙂 Ostatnio też już coraz mniej zapału mam do grania, kupiłem nawet najnowszy dodatek do StarCrafta i jeszcze nie przeszedłem :/ Mało casu, kruca bomba…
Commented: 26 marca 2016 at 01:07
Ekhem, że się tak wetnę pomiędzy wódkę a zakąskę…
Czy te spodnie przy takim obciążeniu to nie potrzebują jakich szelek?
Bo jak stojąc na drabinie, zjechałyby do kostek, to BHP byłoby pogwałcone.
Commented: 26 marca 2016 at 06:29
Przy takim obciążeniu – tak, przydałyby się szelki. Ale chyba nieczęsto będę miał potrzebę obwieszenia się połową warsztatu, a i szelki zawsze wtedy mogę sobie dopiąć gumowe, takie „po dziadku” 🙂